Pustynia w życiu księdza

Dziś tamten ksiądz jest przeorem jednego z paulińskich klasztorów. Ja zapamiętałem z tamtego okresu jedno: Nigdy nie wolno rezygnować z wewnętrznych pragnień! Bóg daje ci małe światełko – marzenie, które gdzieś tam kiełkuje. I to jest TO! Nie wolno tego zagubić... W drodze, 2/2007




Wyjeżdżam!

Konkretyzowanie marzeń uświadamia małe szczegóły, które stają się wówczas istotne. Jednym z nich było pytanie: gdzie? Już wcześniej szukałem miejsca na mój rok pustyni i doszedłem do wniosku, że muszę wyjechać gdzieś dalej. Jeśli zostanę w Polsce, to nie uwolnię się od telefonów, odwiedzin, listów. Ciągle będę w tej samej atmosferze polskiego Kościoła, co nie pozwoli mi stanąć poza tym wszystkim, czym żyję na co dzień. Czułem, że muszę się zupełnie oderwać, ogołocić, że muszę pracować na łonie przyrody jak trapiści, żyć w milczeniu jak prawdziwi mnisi, zerwać kontakty jak pustelnicy. No i pytanie bardzo istotne: gdzie mogę otrzymać gruntowną formację do modlitwy wewnętrznej? Znalazłem takie miejsce w pewnej wspólnocie we Francji. Pojechałem najpierw na dwa tygodnie. W następne wakacje znowu. I byłem pewny: „Tu chcę być przez ten rok!”. I stał się cud – mój biskup się zgodził!

A więc wyjeżdżałem! Dostałem zwolnienie z diecezji na dwanaście miesięcy, choć pod wyraźnym nakazem powrotu do normalnej posługi po zakończeniu roku szabatowego. „Oczywiście” – zapewniłem.
Problem z najmniej oczekiwanej strony

Byłem już gotowy do wyjazdu. I nagle pojawił się poważny problem z najmniej oczekiwanej strony. Promotor mojej pracy doktorskiej, którą w międzyczasie zacząłem redagować, chyba nie rozumiejąc moich intencji, zażądał ode mnie dalszej nauki języka francuskiego i regularnego dostarczania tekstów, które będę pisał za granicą. Ale ja nie mogłem się tym zajmować na pustyni! Tłumaczyłem mu, po co jadę, że wrócę do doktoratu po powrocie itp., jednak on nie przyjmował tego do wiadomości. Doszło do poważnego kryzysu. Otrzymałem list w oficjalnym tonie, że skoro tak, to on nie bierze odpowiedzialności za moją dalszą pracę naukową. Wyjeżdżałem z bólem serca, ale przecież nie mogłem ustąpić. Próby są zawsze. I do końca trzeba walczyć z różnymi trudnościami. One ci uświadomią, czy naprawdę chcesz...

Czym był dla mnie rok pustyni?

Był czasem milczenia. Żyliśmy w ciszy (z wyjątkiem chwil rekreacji po obiedzie i kolacji). Nie chodziło jednak tylko o ciszę zewnętrzną, lecz bardziej o tę wewnętrzną. Nie było telewizji, komputera, maili, telefonów, odwiedzin. Była regularność planu dnia. Ktoś by powiedział monotonia. Jednak to było potrzebne, by wejść w modlitwę, skupienie, czytanie duchowe. Nie wiedziałem, że Małysz zdobył puchar świata, że zmienił się prezydent w USA... Czytałem wtedy Chcę widzieć Boga i zatapiałem się w prawach życia duchowego, które dopiero odkrywałem.

A potem modlitwa. W ciszy. Codziennie godzina rano, godzina wieczorem. I jeszcze w nocy – trzy razy w tygodniu. Dni całkowitej samotności raz na tydzień, gdy o świcie brało się plecak, a w nim Pismo Święte i prowiant. Wyjście na cały dzień do lasu czy w góry, by być z Nim sam na sam. Pustynia. Lecz to, co istotne, to nie tylko modlitwa, ale i solidna formacja do niej. Liczne konferencje, mówiące, co robić przez godzinę przebywania z Bogiem w ciszy. Raz od osoby świeckiej, raz od jakiegoś księdza. Nieważne, od kogo. Jedynym kryterium było to, że osoba ta zjadła zęby na modlitwie i wiedziała, o czym mówi. Na płaszczyźnie duchowej wszyscy są równi.

Rok na pustyni to także rok codziennej pracy fizycznej, zwykle przed południem: budowanie muru z kamieni, czyszczenie drogi w lesie, zwożenie drzewa na zimę, zbiór oliwek, praca w winnicy. Zobaczyłem wtedy, ile trudu trzeba włożyć, nim dobre wino pojawi się na stole, na ołtarzu. Winnica wymaga od gospodarza, by każdego roku przeszedł ją kilka razy i zatrzymał się przy każdym krzewie – spalenie pozostałości z poprzedniego sezonu, przycinanie nowych pędów, podwiązywanie ich, przycinanie liści dwa, trzy razy, wycinanie nadliczbowych gron – by dopiero pod koniec lata doczekać się vendange, czyli winobrania. A potem trzeba jeszcze zawieźć grona do tłoczni, oddać do butelkowania, odebrać młode wino, złożyć je w piwnicy. I czekać. Zwykle latami. Wino dojrzewa powoli. Tak jak i ludzka wewnętrzna dojrzałość, która nie pojawia się wskutek jakiegoś natchnienia czy nawiedzenia z góry, ale jedynie w wyniku codziennej wierności modlitwie, ciszy, studium Pisma Świętego. Praca w winnicy uczy praw obowiązujących w życiu duchowym. Uczy, że trzeba wychodzić każdego ranka na pole spotkania z Bogiem, trzeba pozwalać się przycinać, ogołacać, formować przez innych, którzy mają większe doświadczenie, czekać, otwierać się na Boga, jak na południowe słońce, by przyjmować Jego wolę i działanie. Nie przeszkadzać Mu, nie przyspieszać niczego...
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...