Odejście kapłana chyba zawsze wywołuje głębokie poruszenie we wspólnocie, w której pełnił on służbę. Poniekąd instynktownie czujemy, że posługa kapłańska to coś więcej niż wykonywanie zawodu, to wypełnianie powołania. Zarazem chodzi tu o coś więcej jeszcze. W drodze, 7/2007
Również kapłaństwo angażuje niekoniecznie całoosobowo. Dość sobie uświadomić, że wielu tych, którzy zrzucili sutannę, było początkowo bardzo gorliwymi kapłanami. Jednak tym się bycie kapłanem różni od bycia mężem czy bycia matką, że – podczas gdy żona może umrzeć, a dziecko kiedyś dorośnie – kapłan powinien aż do końca życia wkładać w swoją posługę całego siebie. Nawet jeżeli tego w pełni nie potrafi – bo do zaangażowania naprawdę całoosobowego zdolni są tylko aniołowie – każdy kapłan powinien starać się o to, by w swojej posłudze przynajmniej zmierzać do oddania całoosobowego.
Zarazem nigdy dość podkreślania, że to wielkie powołanie Bóg złożył w naczyniu glinianym (por. 2 Kor 4,7). Łatwo ten skarb utracić – wystarczy zaniedbać się w czuwaniu nad sobą i w modlitwie. Upadek zaczyna się wtedy, kiedy kapłan rezygnuje z ideału wkładania w swoją służbę całego siebie. Taki kapłan albo kiedyś od kapłaństwa odejdzie, albo przemieni się w najemnika, który chyba tylko dla korzyści ludzkich nie porzuca swojej służby. To dlatego zdarza się czasem, że odejście kapłana wierni przyjmują wręcz z ulgą – już przedtem bowiem wiele się nacierpieli wskutek tego, że zachowywał się on jak najemnik.
Jasno więc widać, jak ogromnie ważną rzeczą jest to, żeby wierni modlili się za swoich kapłanów oraz żeby na różne sposoby starali się im pomagać trwać w gorliwości.
Jednak powtarzam: każde odejście kapłana powoduje w Kościele żal, niepokój, ból. Dzieje się tak nawet wówczas, kiedy on sam nie zamierzał odchodzić, ale za jakieś przestępstwo został wyrzucony ze stanu duchownego wyrokiem sądu kościelnego.
Wszystkie odejścia kapłanów ranią Kościół, niektóre jednak powodują wręcz wstrząs wśród wiernych. Spróbujmy sobie na przykład uprzytomnić, jakim wstrząsem musiała być dla całej społeczności katolickiej apostazja byłego biskupa wrocławskiego Leopolda Sedlnitzky'ego, który w roku 1862 (a więc bynajmniej nie w czasach reformacji) przeszedł na protestantyzm. A diecezja wrocławska obejmowała wtedy nie tylko Opole i Katowice, ale rozciągała się aż po Berlin.
Albo co musieli przeżywać wierni w przedwojennej Rosji sowieckiej, kiedy służbie bezpieczeństwa udawało się nakłonić złamanych lub zbuntowanych księży, ażeby aktu apostazji dokonywali wobec zaskoczonych wiernych podczas niedzielnej mszy świętej. Badacz historii Kościoła w ZSSR ks. Roman Dzwonkowski tak o tym pisze: Porzucenie kapłaństwa odbywało się publicznie w kościele, na ambonie i w czasie nabożeństwa. To było strasznym szokiem dla ludzi i tu odpowiedni efekt, zamierzony przez władze był osiągany na sto procent. Odchodzący składali w tym momencie odpowiednie oświadczenia, a ponadto ogłaszali je – poszerzone – w prasie, która do nich wielokrotnie wracała pod sensacyjnymi tytułami. Np. Chwieje się w posadach czarny gmach fałszu, obłudy i kontrrewolucji („Orka” 24 X 1929). Konstrukcja, argumentacja i język tych oświadczeń były takie same. A więc: przekonałem się, że religia jest oszustwem, dobrowolnie porzucam swój stan duchowny, religia i Kościół nie mogą nic zrobić dla ludzi pracujących, bo są reakcyjne i służą ujarzmieniu człowieka, walczą z wyzwoleniem mas pracujących, itp.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.