Nie, nie i jeszcze raz nie

„...I ty wiesz k..., jaką k... Józek rybę tam złapał? Przyniósł się k... pochwalić, pokazałem żonie to k... nie chciała uwierzyć". Dwaj siedzący w autobusie rozemocjonowani wędkarze popatrzyli ogłupiałym wzrokiem, kiedy uprzejmie zapytałam, jak to jest mieć za żonę panią lekkiej konduity. Przewodnik Katolicki, 10 sierpnia 2008



„...I ty wiesz k..., jaką k... Józek rybę tam złapał? Przyniósł się k... pochwalić, pokazałem żonie to k... nie chciała uwierzyć".

Dwaj siedzący w autobusie rozemocjonowani wędkarze popatrzyli ogłupiałym wzrokiem, kiedy uprzejmie zapytałam, jak to jest mieć za żonę panią lekkiej konduity. Potem się obrazili, a później zdziwili, gdy poinformowałam, że za używanie wulgarnych słów w miejscu publicznym nie tylko mogą, ale nawet powinni zostać ukarani mandatem.

Następnie przystąpili do wyjaśnień - ich zdaniem nie popełnili żadnego wykroczenia, a moje obiekcje to nieżyciowe czepianie się. Nieżyciowe, bo czy nie czytałam stenogramu nagranej przez sopockiego biznesmena rozmowy z prezydentem Jackiem Karnowskim, w której ten ostatni niemal co drugie zdanie używa słów powszechnie uznawanych za obraźliwe?

Czytałam i prawdę powiedziawszy słownictwo sopockiego prezydenta zbulwersowało mnie niemal tak samo, jak domaganie się od biznesmena dwóch mieszkań. Co prawda, mieliśmy próbkę podobnego stylu już wcześniej, gdy gazety nagłośniły słynną rozmowę Józefa Oleksego z Gudzowatym. Wtedy chodziło jednak o byłego partyjnego aparatczyka, który karierę zrobił w czasach komunistycznych, w których dobre wychowanie i kultura raczej przeszkadzały niż pomagały w awansie.

Przeklinanie mogło być wówczas dobrze widziane, ale teraz? Co się stało? Dlaczego wulgaryzmy słyszy się wszędzie? Na ulicy, w redakcjach gazet, sejmowy korytarzach. Przeklinają dzieci, jak najgorszy margines wyrażają się subtelne nastolatki. I nikt nie zwraca na to uwagi, czasem z wygodnictwa, czasem ze strachu, a czasem dlatego, że zalewani rynsztokiem po prostu przestajemy go zauważać. Zresztą - tłumaczymy sobie - jeżeli podobne słowa sypią się z małego i dużego ekranu, jeżeli takim językiem przemawiają bohaterowie współczesnej literatury i to literatury często obsypywanej nagrodami? Jeżeli taki jest język elit, czyli polityków, dziennikarzy? Może tak właśnie być powinno, taka jest nasza rzeczywistość?

Nie, nie i jeszcze raz nie. Jeden z moich znajomych, uroczy starszy pan twierdzi, że przeklinanie na masową skalę zaczęło się w Polsce w czasach stalinowskich. Jego zdaniem było elementem niewolenia, degenerowania narodu. Oczywiście mniej drastycznym niż mordowanie patriotów czy podlenie ludzi poprzez ułatwianie karier najgorszym szumowinom, ale jak się wydaje bardzo skutecznym.

Dbanie o piękny język wymaga dyscypliny, panowania nad sobą, przeklinanie to pozbywanie się barier, niechlujne pozwalanie sobie obyczajowo na wszystko.

Brzydki język naprawdę demoralizuje, nie bez przyczyny przeklinanie uznane zostało przez Kościół za grzech! Skala zjawiska dowodzi, że albo penitenci o tym nie wiedzą, albo pokuty nakładane za używanie wulgaryzmów są zbyt liberalne.



«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...