Cmentarze raz do roku eksplodują życiem. Miejsca wiecznego spoczynku przyciągają nieprzebrane tłumy – padają rekordy frekwencji. Co jest tym tajemniczym magnesem, którego mogą pozazdrościć spece od marketingu? Tajemnica śmierci? Posłaniec 11/2007
Daleko mi do demaskatorskich pretensji Dana Browna (Kod Leonarda da Vinci), ale podejmując temat śmierci trudno nie poczuć zimnego dreszczu emocji przebiegającego po plecach. Wszakże dotykamy nierozwiązywalnej kwestii, która gnębi i prześladuje ludzkość od jej zarania. Niczym małż, do którego wnętrza wpadło drażniące ziarnko piasku, rodzaj ludzki zawsze otaczał niewygodnego intruza specjalną troską, która z upływem czasu przekształciła się w bezcenne perły ceremonii i tradycji funebralnych. Bo tak w ogromnym skrócie można tłumaczyć narodziny bogatych i różnorodnych tradycji pochówku i czczenia pamięci zmarłych, które spotykamy wszędzie, gdzie stanęła stopa ludzka; i to niezależnie od czasu, wyznawanej religii czy światopoglądu. Jednak zawsze pod grubą warstwą intrygujących zwyczajów i najdziwniejszych rytów można odnaleźć tę samą porażającą prawdę o śmierci i o jej nieuchronnej bliskości. Oto prawdziwa tajemnica tajemnic.
Podobnie sprawy się mają z naszą katolicką tradycją. Między innymi dlatego w pierwsze listopadowe dni trudno przejść obojętnie obok cmentarzy. Jakoś wtedy nie straszą śmiercią, ale przyciągają tętniącym na nich życiem. I trudno się dziwić, bo polskim zwyczajem za dnia kwitną niczym egzotyczne ogrody pośród wszechobecnej szarej jesieni, a wieczorami przyciągają wzrok tysiącem skrzących się światełek. Bardziej przypominają wówczas miniatury nowoczesnych miast niż smutne pokłosie bezlitosnego działania nieuchwytnej istoty, której zbiorowa wyobraźnia nadała kształt kościotrupa uzbrojonego w kosę.
Paradoksalne to i niezrozumiałe. Dlaczego miejsca ciszy i zadumy tętnią życiem niczym kolorowe jarmarki czy eleganckie salony, na których spotyka się dawno nie widzianych znajomych i rodzinę? Czy to zapowiedź obiecywanego nam w Kościele zmartwychwstania? Ale jeśli tak, to marne to zmartwychwstanie, bo przecież za każdym razem wracamy do domów sami, nawet jeśli nad grobem kogoś ukochanego przez chwilę poczuliśmy jego bliskość i przypomnieliśmy sobie dawne życie. Może rację mają ci, którzy twierdzą, że nieświadomie próbujemy się ze śmiercią bratać, a wiadomo – we wspólnocie łatwiej znieść tę porażającą prawdę o jej nieuchronności i tragizmie. Może istotnie religia stała się dla nas środkiem uśmierzającym ból, owym opium dla ludu, które nie leczy, ale łagodzi ostre kanty rzeczywistości i odsuwa nieprzyjemne sprawy na dalszy plan? Sęk w tym, że nikt lepszego sposobu na śmierć nie znalazł, a ci, którzy zakwestionowali pocieszającą funkcję religii, jeszcze mocniej rozognili ranę, którą ludzkiej świadomości zadaje śmierć. Kto pomija lub lekceważy rolę religii w tej sferze, nawet w imię naukowej uczciwości, często też rozmija się z samym człowiekiem. Bo człowiek nie jest aż tak nieprzyzwoicie racjonalny, by cierpliwie czekać na naukowe czy ostateczne rozwiązania tej kwestii, ale już teraz musi znaleźć satysfakcjonujące wyjście z perspektywy własnej śmierci. Czy jednak znajduje?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.