Spowiedź poety. Aleksander Wat u Ojca Pio

Przed wojną był znanym polskim komunistą. Porzucił ideologię, gdy tylko spostrzegł, że oparta jest na fałszywych założeniach – na kłamstwie, mówiąc wprost – którego tragiczną, ale przecież logiczną konsekwencją był stalinowski terror, oficjalnie przedstawiany jako wprowadzanie raju na ziemi. Głos ojca Pio, 53/2008



Emocje opadły. Wat wyszedł przed kościół tyle samo przejęty, co poirytowany. Miał na-dzieję usłyszeć coś więcej niż stereotypowe pytanie, takie samo, jakie zadawali mu sprzedawcy błyskotek na weneckim Rialto. Spodziewał się, że słynny cudotwórca, o którym mówią, że ma dar czytania w sercach, dojrzy, co dzieje się w jego skołatanej duszy. Ale może spodziewał się zbyt wiele po krótkim spotkaniu? Mimo narastającego rozdrażnienia, mimo przerażonego spojrzenia żony, która już widziała, że sprawy idą w złym kierunku, czuł, że jakaś dziwna siła każe mu się zatrzymać, cofnąć, spróbować jeszcze raz, inaczej. Wrócił do kościoła. Poszedł prosto do zakrystii, gdzie zapisywano na następny dzień do spowiedzi.

Wracali powoli do hotelu. Minęli szpital, w którym, jak wcześniej zauważyła Ola, nie było ani jednego kwiatka. Ludzie mówili, że padre Pio jest skłócony z naczelnym lekarzem i od blisko pół roku ani razu nie odwiedził chorych czekających na jego błogosławieństwo. Potem szli ulicą wśród ponurych hoteli, stawianych byle jak i byle gdzie, aż do miasteczka pełnego pielgrzymów, chromych i pokręconych, ociemniałych i sparaliżowanych, na wózkach, łóżkach i o kulach, z gorączką w oczach, z rozpaloną nadzieją na cud, którzy tłoczyli się przy straganach i sklepikach z obrazkami „świętego”, z książkami zakazanymi przez Watykan, a kupowanymi tak przez świeckich, jak i duchownych. Patrzyli na kupców zacierających ręce i przeliczających po wielekroć pieniądze, upychane po kieszeniach, portfelach, woreczkach. Oglądali te stodoły i stajnie zamieniane na dormitoria, fortuny zbijane w jedną noc.

A jego myśl ciągle wracała do tego chłopskiego świątka, jakich w średniowieczu spotkać można było w każdej prowincji, ba, w każdym klasztorze. Dlaczego właśnie on miał być lekiem na chorą duszę i obolałe ciało? Czy dlatego, że upodobnił się do Chrystusa i krew broczy z jego rąk i nóg? Że żyje wiarą prostą i mocną, jakiej dziś już się nie spotyka?

Dlaczego właśnie on miałby znać odpowiedź na te wszystkie pytania i wątpliwości, które pochowały się w zakamarkach głowy i czają się, jak drapieżne ptaki, by znienacka atakować? Dlaczego miałby wyjaśnić to, co niewyjaśnialne: Skąd zło? Który Bóg prawdziwy? Gniewny i mściwy – żydowski, czy łagodny i miłosierny – chrześcijański? I gdzie On był, gdy budowano Auschwitz i Kołymę...

***

Aleksander Wat zmarł we Francji w 1967 roku. Po śmierci w jego papierach znaleziono – jako część obszerniejszego rozważania na temat religii – krótkie wspomnienie z odwiedzin u Ojca Pio. Całość dołączono do niezwykłego „mówionego pamiętnika”, nagranego przez Czesława Miłosza i wydanego drukiem pod tytułem „Mój wiek”. Pisarz zanotował:

Nazajutrz odepchnął mnie od konfesjonału z krzykiem, kiedy dowiedział się, że ani razu się nie spowiadałem. I ta jakaś przytłoczona góra Gargan, okryta ubogą ruiną, to kramaskie miasteczko, wysuszeni, spaleni od słońca proletariusze wiejscy, ciężko ubijający szosę, moja nieuleczalna choroba psychosomatyczna, nieznośna woń jodyny i zakrzepłej krwi, cierpienia padre Pio podczas godzinnej mszy w kościółku, gdzie i muchy, i rozkrzyczani wierni byli diaboliczni, i bóle, bóle i – nie będzie cudu! – czułem się odtrącony przez Bga, skazany na mękę wiekuistą”.

Wspomnienie zaczyna się zdaniem zwiastującym tragiczne zakończenie: „Jak często spotykałem właśnie śród pobożnych dusze naturaliter chrześcijańskie! I odwrotnie, rzadko wdziałem dusze tak antychrystusowe, jak osławiony padre Pio” (A. Wat, Mój wiek, t. II, s. 321 nn.).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...