Spowiedź poety. Aleksander Wat u Ojca Pio

Przed wojną był znanym polskim komunistą. Porzucił ideologię, gdy tylko spostrzegł, że oparta jest na fałszywych założeniach – na kłamstwie, mówiąc wprost – którego tragiczną, ale przecież logiczną konsekwencją był stalinowski terror, oficjalnie przedstawiany jako wprowadzanie raju na ziemi. Głos ojca Pio, 53/2008



List polecający zaadresowany był do ojca Agostina, dobrodusznego staruszka, wieloletnie-go przełożonego i spowiednika cudotwórcy. Wiekowy kapucyn przyjął ich życzliwie, świetnie znał francuski, obiecał pomoc w dotarciu do padre i tłumaczeniu z dialektu, jakim posługiwał się stygmatyk. Ustalili szczegóły pobytu, a potem przywołana zakonnica oprowadziła ich po olbrzymim, nowoczesnym i robiącym wrażenie szpitalu. Do hotelu wrócili na kolację, którą zjedli w sali wypełnionej nie tylko gośćmi, ale i tłumem miejscowych, schodzących się co wieczór na telewizję. Poprosili o obudzenie o czwartej rano i poszli do pokoju.

***

Mimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Głowa bolała go coraz bardziej. Ból rozpychał czaszkę od środka, dobijał się do każdej kostki. Zażył lekarstwo i czekał. Wsłuchiwał się w równy oddech śpiącej żony. W sąsiednich, pewnie pustych pokojach, wiatr uderzał w niezamknięte okiennice. Szła burza. Zamknął oczy. Kiedy się ocknął, za drzwiami słychać było równomierne, głuche kroki strażnika. Tam i z powrotem, tam i z powrotem... Leżał w ciemności, nasłuchując. Po chwili dotarło do niego, że to tylko monotonny odgłos korytarzowego zegara. Obudził Olę. Dochodziła czwarta.

Gdy zeszli na ulicę, strumień postaci okutanych w szale, koce i pledy płynął w stronę klasztoru. Zimny wiatr ani na chwilę nie ustawał. W milczeniu doszli na kościelny plac. Do piątej zebrało się ze sto osób. Gdy otwarto bramę, wszyscy rzucili się do wejścia. Rwą-ca rzeka wciągnęła ich do środka, pchała to w jedną, to w drugą stronę. Uwolnili się z ciżby i zostali z tyłu. Walka o miejsca trwała dobrych parę minut, wśród krzyków dewo-tek i płaczu dzieci. Ludzie zajmowali każdy wolny skrawek podłogi, byle bliżej, najlepiej tuż obok ołtarza, na wyciągnięcie ręki. O piątej wyszedł do mszy padre Pio.

Wat wpatrywał się w niego z odległości może dziesięciu metrów. Ponad głowami widział spiczasto zakończony ornat i ręce w wełnianych półrękawiczkach, które opędzały się od chmary much. Rwetes ucichł, zakonnik modlił się długo i w skupieniu. Cierpiał. Z jego piersi od czasu do czasu wydobywał się spazm, a pochylona postać i rozpostarte ręce były jak wierzba płacząca z ulicy Rozbrat...

Gdy wracał do zakrystii, posługujący mu braciszek rękami rozgarniał nacierający z każdej strony tłum, bo wszyscy chcieli go dotknąć, pogłaskać, pocałować. Od ołtarza wyczytano nazwiska osób zgłoszonych do spowiedzi: mężczyźni spowiadali się w zakrystii, kobiety czekały na swoją kolej w kościele. Watowie wrócili do hotelu.

Przed dziewiątą byli ponownie w klasztorze. Ojciec Agostino wprowadził gościa z Polski za klauzurę, gdzie w korytarzu czekała już, w ustawionym szpalerze, niewielka grupa mężczyzn. Padre Pio wracał po spowiedzi do celi. Był poinformowany o wizycie gościa zza „żelaznej kurtyny”, bo zatrzymał się na chwilę, uśmiechnął, położył dłoń na jego głowie. „No i jakżeście się tam, w Polsce, pozbyli tych Rosjan?” – zapytał. Ale zanim ojciec Agostino przetłumaczył pytanie, a pisarz z Polski zdążył cokolwiek odpowiedzieć, chcąc przecież rzecz wyjaśnić dogłębnie i z niuansami, padre pobłogosławił go i odszedł.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...