O czym są nasze kazania: o Ewangelii wolności czy zniewolenia. Tygodnik Powszechny, 18 listopada 2007
Kiedy się słucha polskich kaznodziejów, można odnieść wrażenie, że w ich teologicznej świadomości nie istnieje nauka o usprawiedliwieniu, mówiąca, że Bóg z łaski przebacza grzesznikowi jego grzechy i wzywa go do dobrych czynów. Dobre życie jest wciąż przepowiadane jako warunek zbawienia, a nie odpowiedź na łaskę usprawiedliwienia. Innymi słowy: w kaznodziejstwie wciąż dominuje wezwanie do bycia dobrym po to, by zostać zbawionym, a nie dlatego, że z łaski Bóg już nas usprawiedliwił. Jeśli więc zalecać konieczność prowadzenia dobrego życia, to jedynie ze względu na to, co nastąpiło (zbawcza śmierć Jezusa), a nie ze względu na to, co nastąpi (Sąd Ostateczny). Tymczasem chrześcijańskie życie winno być przepowiadane jako odpowiedź na dar, jako akt wdzięczności, a nie jako praca do odrobienia.
Tylko takie kaznodziejstwo może stać się przepowiadaniem wyzwalającym, a nie traumatycznym. Chrześcijańskie życie nie jest bowiem udręką pełnego bojaźni oczekiwania na odpłatę, ale radością nieustannego dziękowania za niczym niezasłużony dar zbawczej śmierci i zmartwychwstania Pana. Jeśli tak się nie stanie, pozostaniemy na zawsze w duchu Tridentinum, który nakazywał kaznodziejom pouczać wiernych – najpierw! – o wadach, jakich należy unikać, a dopiero potem o cnotach, jakie należy posiąść, aby uniknąć wiecznej kary i otrzymać chwałę nieba. Ot, teologiczna wersja pedagogicznej metody kija i marchewki, opartej zresztą na przekonaniu, że człowiek bardziej jest zdolny do zła niż dobra.
Niedawno brałem udział w spotkaniu autorskim ze Stefanem Chwinem. W trakcie dyskusji autor określił się mianem pisarza teologicznego. Jako jeden z nurtujących go problemów wymienił pytanie, po której stronie staje Bóg w konflikcie między ludźmi. Odwołał się do przykładu dziecka, dla którego traumatycznym doświadczeniem jest widok Ukrzyżowanego. „Czy Bóg jest po stronie dziecka, czy po stronie tego, kto ten krzyż przywiesił?" – pytał Chwin. W trakcie dyskusji pozwoliłem sobie na polemikę, stwierdzając, że Bóg ostatecznie jest po stronie każdego człowieka. Trudno mi się zgodzić z zarzutem pisarza, że takie postawienie sprawy to teologiczny chwyt, zaokrąglone zdanie, które nijak się ma do konkretnych dylematów. Wydaje mi się, że to typowe dla prawniczego widzenia wiary i relacji Bóg–człowiek. Rzeczywiście, w takiej perspektywie Bóg jako sędzia musi stanąć po którejś stronie, opowiadając się za kimś jednym i występując przeciwko komuś drugiemu. Tymczasem Bóg jest przede wszystkim ojcem i należy Go postrzegać w relacji miłości. Przecież prawdziwie kochający ojciec, choć nie zgadza się z tą czy inną decyzją, czynem czy postawą dziecka, ostatecznie jest – mówiąc kolokwialnie – „za nim". Bóg bowiem pragnie, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Jest ostateczną afirmacją człowieka i zawsze jest po naszej stronie.
Taka świadomość nie zwalnia nas z odpowiedzialności za popełnione czyny, daje jednak nadzieję, że Bóg jest większy od każdego naszego grzechu, i choć sami w grzechu występujemy przeciwko sobie, On nie może wystąpić przeciwko temu, kogo stworzył i odkupił. Bóg bowiem – jak mówił Brat Roger – „może nas tylko kochać".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.