Kamyczek u nogi

O czym są nasze kazania: o Ewangelii wolności czy zniewolenia. Tygodnik Powszechny, 18 listopada 2007




Przykładem niech będzie przytoczona wyżej homilia o kamyczku. Oparta na fałszywej metaforze, proponuje sfałszowaną teologię. Przedstawiona sytuacja, która stała się punktem wyjścia do mówienia o Bogu, jest przecież patologiczna. Odruch wyjęcia uwierającego kamyka z dziecięcego buta jest tak naturalny, że wręcz odruchowy. Matka – tu zapewne metafora Boga – która nie pozwala dziecku wyjąć kamyka z buta, by ulżyć jego cierpieniu, jest po prostu okrutna. Czy Bóg żąda od nas świadomego cierpiętnictwa?

Taka wizja teologiczna, zauważa Bartoś, „zasługi (...) przyznaje człowiekowi wyłącznie wtedy, gdy cierpi. Radość i przyjemność są złem. Co nie przysparza problemów, co nie jest krzyżem, nie może zasługiwać na zbawienie".

Takiej teologii nie da się pogodzić z Ewangelią, Bóg jest bowiem cały antyzłem, antyśmiercią i antycierpieniem. Bogu cierpienie – tak jak zło i śmierć – podobać się nie może, a zadaniem człowieka jest robić wszystko, by cierpienia było jak najmniej. Owszem: ostatecznie jest ono nieusuwalne, ale nie znaczy to, że nie należy użyć wszelkich sił, by w każdym konkretnym przypadku je zniwelować. Dopiero gdy nie da się odsunąć kielicha cierpienia, można mówić o jego zbawczym wymiarze, i to tylko wtedy, gdy przeżywa się je w łączności z cierpiącym Chrystusem. Samo cierpienie – wbrew temu, co się często powtarza – nie uszlachetnia. Przeciwnie, jest źródłem destrukcji.


Kij i marchewka


Zdaniem znajomego pastora luterańskiego, nieprawdziwość tej metafory polega na tym, że przecież Chrystus wziął na siebie – jeśli można tak powiedzieć – wszystkie kamyki z naszych butów. W Jego zbawczej egzystencji zamknęły się wszystkie nasze życiorysy, a On sam poniósł na sobie wszystkie nasze grzechy. Ostatecznie więc to nie my nosimy kamienie w butach, a jeśli już, to tylko pod warunkiem, że On nosi je wraz z nami.

W polskim kaznodziejstwie dominuje jakiś kryptopelagianizm, rodzący w ludziach przekonanie, że zbawienie jest owocem ludzkiego wysiłku, cierpienia, zasług, że trzeba na nie zapracować żywotem ciężkim, naznaczonym bólem. W naukach misyjnych i rekolekcyjnych dominuje nurt buchalteryjny, operujący pojęciami typu: odpłata, zapłata, nagroda, kara, życie wieczne jako bonus za dobre sprawowanie. I choć pojęcia te same w sobie teologicznie błędne nie są, to ich niewłaściwe użycie zniekształca dobrą nowinę o zbawieniu. Co gorsza, świadomość ta jest naznaczona dodatkowo beznadzieją utrwalaną przez tradycyjne polskie pieśni mszalne, bo przecież „nasze serca zimne jak lód i próżny dla nich Twej męki trud". (Choć trzeba szczerze przyznać, że w tej dziedzinie dokonują się już jakieś zmiany. Ostatnio słyszałem w jakieś śląskiej rozgłośni radiowej, że tekst wspomnianej pieśni skorygowano zamieniając spójnik „i" na „czy": konstatację beznadziejności zamieniono na teologiczną autorefleksję.)

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...