Wdowi grosz i złote kule

Oceniając wielkie kwesty wyłącznie przez ilość zebranych funduszy, dajemy świadectwo kompletnego niezrozumienia ich sensu. Tygodnik Powszechny, 13 stycznia 2008




To nie jest dobry czas na wdowi grosz ani podkreślanie, że filantropia bez miłosierdzia jest niepełna.

Ale to właśnie wdowi grosz jest rdzeniem nauki o miłosierdziu. Dzielić się może tylko ten, komu brakuje. O to chodzi, gdy powiada się, że rzeczywiście dawać można tylko z tego, czego nie zbywa. Bo tylko wtedy akt pomocy jest aktem solidarności, a nie aktem manifestowania społecznych hierarchii.

Solidarność jest możliwa tylko w warunkach tak pojętej jedności i równości. Chodzi o fundamentalną równość. To nie jest wymiana dóbr, to akt ontologicznego braterstwa. On ma sens, jeśli unieważnia podział na jałmużnika i żebraka. W innym przypadku takie akty utrwalają obojętność – mogą rodzić pogardę. Jan Paweł II uzupełniał sławny okrzyk „Nie ma wolności bez »Solidarności«”, mówiąc „Nie ma solidarności bez miłości”.

To nie tylko projekt arcychrześcijański, ale też arcypolityczny. Proszę wziąć do ręki „Politykę” Arystotelesa.

Jak przekonać do przyjęcia duchowej nadbudowy społeczeństwo, które skupia się na pomnażaniu dóbr, kupowaniu kolejnych samochodów, telewizorów i pralek?

Tradycja solidarności jest w Polsce nadal bardzo żywa. To nie przypadek, że „Solidarność” i kult Miłosierdzia Bożego zrodziły się w tej samej katolickiej, niszczonej totalitaryzmami Polsce.

Doświadczenie „Solidarności” było jednym z najważniejszych i z pewnością nieprzypadkowych. Nie wyrosło z niczego i nie zniknęło wraz z upadkiem komuny. To nie kamfora, to nie moda, lecz łaska i tożsamość. Bez siostry Faustyny, bez ks. kard. Wyszyńskiego, bez obchodów Milenium, bez cierpień zadanych przez faszyzm i komunizm nie byłoby Jana Pawła II. Bez niego nie byłoby pewnie „Solidarności”, która w jakimś sensie była polityczną wykładnią nauki o Bożym Miłosierdziu. To, że Papież napisał po Sierpniu encyklikę „Dives in Misericordia”, nie jest przypadkowe. Zarówno tam, jak i w powstałej w tym samym czasie „Etyce solidarności” solidarność za św. Pawłem rozumiana jest jako gotowość noszenia ciężarów drugiego. To nie są akty politycznego konstruktywizmu, to element tożsamości, która może ewoluować, nie znika z dnia na dzień.

Dziedzictwo „Solidarności” przełożone na język współczesny kojarzy mi się raczej z akcyjnością, zrywami i umiejętnością organizacji karnawałów. To nie jest dzisiaj potrzebne.

Życie niesolidarne jest niemożliwe. I to zarówno w skali małej, międzyludzkiej, jak i wspólnotowej. Dzięki chrześcijaństwu odkryliśmy źródło solidarności. Pontyfikat Jana Pawła II pomógł nam zrozumieć doświadczenie solidarności i zakorzenić je w języku wspólnoty politycznej. Nie powinniśmy się go obawiać, bo „solidarne my” pozwala unikać atomizacji i trybalizacji wspólnoty – podziału na zwalczające się plemiona. Bez tego „my” nie ma poświęcenia – nie ma wspólnoty. Tischner przestrzegał przed zapomnieniem o solidarności – i co najdziwniejsze, nie posłuchali go jego wyznawcy.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...