Oceniając wielkie kwesty wyłącznie przez ilość zebranych funduszy, dajemy świadectwo kompletnego niezrozumienia ich sensu. Tygodnik Powszechny, 13 stycznia 2008
Czy przypadkiem udział w wielkiej kweście nie daje nam rozgrzeszenia? Łatwiej wrzucić pieniądz do puszki, niż pomóc chorej sąsiadce.
A ja czuję w podtekście pytanie: czy nie powinniśmy zrezygnować z kwesty, skoro w jej wyniku nie stajemy się błyskawicznie święci? Nie zakładam, że staniemy się święci, ani że wielkie kampanie społeczne zmienią Polskę w rodzaj tysiącletniego królestwa Chrystusa.
Nie należy czynić zarzutu z faktu, że święta zdarzają się rzadko i że nie wszyscy wychodzą z nich przemienieni. Problem postawiłbym inaczej: wielka kwesta, która tworzy wrażenie, że po wrzuceniu datku sprawa się kończy, jest złą kwestą. Wielka kwesta, która namawia, by datek był pierwszym krokiem, jest kwestą dobrą. Chrześcijaństwo mówi wyraźnie: „daj jałmużnę i pójdź w ślad za nią”. Chrześcijańskie życie to nieustanne uświadamianie sobie napięcia pomiędzy tym, kim chcieliśmy być, a tym, kim jesteśmy. Wielu z nas trochę to odmienia. Dla nadziei, że uda się to „trochę”, warto żyć.
Pytanie polega raczej na tym, co się świętuje. Nie przepadam za świętowaniem wyjątkowości i dobroci donatorów. Nie przepadam za celebrą egotycznego hedonizmu, za świętowaniem braku zobowiązań, za świętem jednorazowej pomocy, za zabawą kosztem potrzebujących. Od tego, co i jak jest świętowane, zależy, czy wielkie kwesty staną się kołem zamachowym ważnych procesów społecznych czy też hamulcem budowy nowoczesnej, solidarnej Polski.
Może to jedna z najważniejszych cech ducha narodowego? Działanie zrywami, wielkie i krótkotrwałe karnawały. Wielkie kwesty wpisywałyby się wtedy w szerszą całość.
Protestuję. Codzienna solidarność to stara polska tradycja. Proszę wziąć do ręki przedwojenną gazetę, jakąkolwiek. Będzie się w niej roić od informacji o dziesiątkach kółek i stowarzyszeń. Komuna zniszczyła zdolność samoorganizacji, a tę, którą zostawiła, sprostytuowała tak, że stała się ona symbolem czegoś strasznego. Proszę sobie przypomnieć, jakie konotacje miało za PRL-u słowo „ społecznik”. Jako dziecko nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój dziadek przed wojną działał w spółdzielczości, bo kojarzyła mi się z PRL-em.
Komunizm wypłukał z nas zdolności samoorganizacyjne – widać to w trzecim sektorze, ale widać i w życiu politycznym. Mam w oczach mojego dawnego sąsiada, wspaniałego człowieka, powstańca warszawskiego, który na osiedlowym podwórku ogradzał trawniki kilometrami pięknych płotków. Zupełnie niedorzeczna praca. Miał ogromny potencjał działania, a nie miał z nim dokąd pójść. Wyć mi się chce, kiedy widzę wzdłuż dróg ludzi ze słoikami jagód, a potem wjeżdżam do wioski, w której nie ma gdzie zjeść pierogów z jagodami. Potencjał społecznej inicjatywy i życzliwości jest ogromny, tylko nie znajduje ujścia. W Polsce codziennie rano budzą się setki tysięcy osób, które chcą zrobić coś dobrego i nie mają dokąd z tym pójść.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.