Bóg - i dusza będzie jeszcze bielsza

Czy krzyż Chrystusa to najbardziej szokująca „reklama” miłości Boga do człowieka? Czy Duch Święty, zstępując na Apostołów, zainicjował „marketing szeptany” zbawienia? Czy Kościół może się reklamować? Tygodnik Powszechny, 23 listopada 2008


Dariusz Karłowicz, filozof i prezes Fundacji Świętego Mikołaja, jest twórcą billboardów promujących prowadzone przez Fundację akcje społeczne, a także Dzień Papieski. Często podkreśla, że jako chrześcijanie jesteśmy odpowiedzialni za wcielanie Słowa w kulturę, a każde pokolenie tłumaczy Ewangelię na język najlepiej przez siebie zrozumiały.

– Komunikacja masowa i reklama to środki, którymi posługują się handel i polityka – mówi. – Zgoda, ale czy to je przekreśla? Dlaczego je odrzucać, jeśli mogą służyć sprawom społecznym i Dobrej Nowinie? Jak uczył św. Augustyn, korzystać (uti) i napawać się (frui) to dwie różne rzeczy. A my mamy właśnie korzystać (uti) z nowoczesnych środków komunikacji. Nic nas nie zwalnia z odpowiedzialności za ewangelizowanie świata, w którym żyjemy. Jak uczył wielki Tertulian, naszym miejscem jest forum, nie katakumby.

Karłowicz mówi, że próbuje za pomocą dostępnych środków opowiedzieć o tym, że Chrystus zmartwychwstał. To, że jednym z tych środków jest język reklamy, nie wydaje mu się niestosowne. – Czy przy zachowaniu należnych proporcji, kiedyś tak właśnie nie było nawet z elementami pogańskiego kultu? Nie przeceniałbym oczywiście wagi samej reklamy, ale i nie demonizowałbym jej wyjątkowości. Chrześcijanom nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Trzeba bardzo uważać, myśleć i dużo się modlić.

Wabik

Jeśli się zgodzimy, że narzędzia reklamowe nadają się do ewangelizowania, dalej pojawiają się wątpliwości. Czy prawda wiary na billboardzie nie stanie się tanim sloganem? – Skoro ludzie nie czytają summ, warto im proponować summy z summ – mówi Piotr Dardziński, dyrektor Centrum Myśli Jana Pawła II. – Jeśli i tego nie czytają, czemu nie wykorzystać haseł, które mogą być pierwszym krokiem do zainteresowania ich większą całością?

Nasuwa się przykład papieskich pielgrzymek, które zawsze mają swoje hasło.

– Religia nie może być przedstawiana jako supertani przepis na życie, bo byłby to fałsz – uważa Bortnowska. Przywołuje określenie „dilerzy religii”: to ludzie, którzy chcą sprzedać człowiekowi religię, jak diler wpycha narkotyk: spróbuj, zobaczysz, jakie to wspaniałe. – Nie jest tak, że Bóg nas potrzebuje. To my Go potrzebujemy – mówi.

Według Karłowicza ryzyko spłycenia przekazu nie jest zarezerwowane dla billboardów. – Liczę się z nim również, gdy piszę tekst filozoficzny. Oczywiście każda dziedzina ma inne problemy. Mówiąc o billboardach, dobrze mieć na uwadze to, co pisali pod adresem swoich przeciwników ikonoklaści: czy obraz zdolny jest przekazać cokolwiek z rzeczywistości Ducha? Czy samo obrazowanie świata Logosu nie jest skandalem, dowodem pychy, tłumaczeniem nieprzekładalnego?

Karłowicz wskazuje przykład: w reklamie społecznej Logos łatwo zostaje zredukowany do formy aktywizmu, np. chrześcijaństwo zdaje się wyczerpywać w pomocy ubogim, a Kościół okazuje się czymś w rodzaju dużej organizacji pozarządowej. To poważne ryzyko.

Uzasadnienie prezentacji wartości wiary w reklamowej stylistyce sięga głębiej. – Za każdym hasłem pielgrzymki stał cykl homilii – przypomina Dardziński. – Hasło było punktem zaczepienia, odniesieniem dla myśli. Tę metodę wykorzystujemy w Centrum: hasło ma skłaniać do refleksji, a człowiek, który ją podejmuje, powinien znaleźć u nas odpowiedź na swoje pytania. Dlatego za każdym billboardem kryje się cykl imprez (wykłady, wystawy, konkursy), które na różny sposób pogłębiają sens niesiony przez hasło. Jednak hasło pozostaje samodzielne jako coś, co ma spowodować ferment.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...