Człowiek zawsze będzie potrzebował symboli, które wyrażają jego przekonania religijne, zawsze będzie oczekiwał poszanowania swych przekonań i zawsze będzie się czuł dotknięty, gdy ktoś publicznie naruszy cześć „jego” Boga. Tygodnik Powszechny, 16 sierpnia 2009
Przed dziesięcioma laty Katarzyna Kozyra wystawiła pracę, w której nagie i okaleczone ciało kobiece umieściła na tle czerwonego krzyża i półksiężyca. Zaprotestowali m.in. polscy muzułmanie, którzy poczuli się urażeni w swoich uczuciach religijnych. Artystka broniła się wolnością przekazu artystycznego.
Ten przykład dobrze ilustruje to, że konflikty związane z uczuciami religijnymi rozpatrywać trzeba na różnych poziomach, z uwzględnieniem różnych kryteriów tego, co właściwe i dopuszczalne. W odpowiednim kontekście (naukowym, artystycznym) da się usprawiedliwić szokujące formy przekazu, ale pod warunkiem, że stoi za nimi jakiś sens, a także sposób i zakres publikacji tego przekazu jest odpowiedni. Szczerze mówiąc, artystycznego przesłania pracy pani Kozyry nie umiem odczytać.
Jeśli chciała ona oskarżać zarówno chrześcijaństwo, jak i islam o to, że religie te kaleczą kobietę, to byłby to przekaz przygnębiająco prymitywny i niesprawiedliwy. Trudno mi oprzeć się podejrzeniu, że za tą jej „produkcją” nie stoi żadne przesłanie artystyczne, tylko chęć szokowania społeczeństwa właśnie gorszącymi obrazami, co łatwiej tłumaczyć (ale nie: usprawiedliwiać) względami komercyjnymi niż artystycznymi. Rozumiem wyznawców islamu, którzy poczuli się tym obrazem głęboko dotknięci.
Nie chodzi więc o abstrakcyjne kategorie, tylko o konkretnych ludzi.
W kodeksie karnym (rozdział 24, par. 195), wyraźnie czytamy o „obrażaniu uczuć religijnych innych osób”. Czyli nie uczuć religijnych jako takich, tylko czyichś uczuć. Jest to więc sprawa relacji międzyludzkich, a nie teorii uczuć ani doktryn religijnych.
Ale kodeks mówi też o obrazie uczuć religijnych przez publiczne znieważenie przedmiotu czci lub miejsca obrzędów religijnych.
I tylko o tym kodeks mówi, słusznie zresztą. Prawo ma strzec ładu społecznego, w ramach którego każdy obywatel może żyć i realizować swe życiowe projekty, o ile tylko nie naruszają one analogicznych uprawnień innych obywateli. Dlatego nie mogę hałasować po godzinie 22.00, bo inni mają prawo o tej porze spać, dlatego też nie wolno publicznie drwić z krzyża lub gwiazdy Dawida, bo szacunek dla tych symboli jest wielce pomocny w realizacji czyichś religijnych ideałów.
Osoby, które mówią, że ich uczucia religijne zostały urażone, posługują się czasami argumentem, że np. drwienie z Kościoła to obrażanie samego Boga. Czy takie porównanie jest uzasadnione?
Przypomnijmy sobie scenę opisaną w Mk 11, 15-18. Z jaką pasją i gniewem wyrzucał Pan Jezus kupczących w świątyni! Mówiąc dzisiejszym językiem, Pan Jezus poczuł się urażony w swych uczuciach religijnych. Według niektórych historyków właśnie za ten czyn Jezus trafił przed oblicze Piłata.
Póki bowiem prowadził z faryzeuszami religijne spory, rządzący przymykali na to oczy. Wypędzając kupczących w świątyni, Pan Jezus „zadarł” z tymi, którzy mieli jeszcze jakąś władzę w Izraelu i strzegli tej władzy pilnie. Podkreślić jednak trzeba, że spór nie dotyczył tylko osobistych przekonań i uczuć religijnych Zbawiciela. Dotyczył samego „nerwu” religii Izraela, czci należnej Bogu. Nie przypadkiem Pan Jezus przywołał cytat z proroctwa Izajasza i Jeremiasza.
Odwołał się więc do przekonań i uczuć, które powinny żywić wszyscy synowie Izraela i apelował o ich nawrócenie. W tym kontekście mógł dopominać się o cześć Bogu należną i mógł twierdzić, że sam Bóg jest kupczeniem w świątyni obrażany. Ale prawo w społeczeństwie wielowyznaniowym nie może rozstrzygać, kiedy Bóg jest obrażany. Prawo ma chronić człowieka, także przed sytuacjami, w których, według niektórych obywateli, ich Bóg jest obrażany. Co nie znaczy, że naruszenie świętości świątyni jest jedynym sposobem obrażania Boga…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.