Czuję się powołana do kapłaństwa. O Jezu, z jaką miłością dawałabym Ciebie wiernym – pisała św. Teresa z Lisieux. Jak to się stało, że tej nieposkromionej tęsknoty nie uznano za przeszkodę w procesie kanonizacyjnym? Tygodnik Powszechny, 13 września 2009
Dłuższy pobyt poza krajem tłumaczy fakt, że z opóźnieniem ustosunkowuję się do artykułu Tomasza Rowińskiego o randze kobiety w Kościele. A ponieważ na wystąpienie Rowińskiego wyczerpująco i precyzyjnie zareagował Michał Rychert, już tylko z marginesu dodaję garść uwag: o sposobie rozumienia w Kościele Tradycji i o spojrzeniu na powołanie kobiety.
O Tradycji
Jako argument przeciwko kapłaństwu kobiet słyszy się twierdzenie: „Ponieważ takiej (dzisiejszej roli kobiety) nie przewiduje kościelna Tradycja”. Sprawa ma się tak, a nie inaczej, ponieważ w Kościele panuje sytuacja, jaka od niepamiętnych wieków trwa i dotąd się nie zmieniła. Reakcja krytycznie myślącego człowieka jest do przewidzenia: kto tak myśli, jest pierwszej klasy tradycjonalistą. Czyż to, co od wieków trwało niezmiennie, takie ma pozostać na zawsze?
Dla zrozumienia podobnego uzasadnienia musimy sobie uświadomić, że argument Tradycji w Kościele różni się od statusu dowolnego stowarzyszenia świeckiego. Ten, który w swoim „klubie” odwołuje się do tradycji, ma na myśli przekonanie: „Tak było zawsze, a więc i my pozostajemy przy tym”. Argument czerpany z Tradycji Kościoła brzmi natomiast inaczej: Przyswojone z Tradycji – czyli przekazywane – zostają nie tylko ludzkie zwyczaje, lecz wszystko, co Kościołowi zawierzył Chrystus. W rozumieniu dzisiejszym ten mandat Zbawiciela sformułować można słowami: „Przebudźcie się, odnówmy Kościół!”.
Pewien zakamieniały tradycjonalista mówił mi, że jego sumienie nakazuje mu zdecydowane odcięcie się od niezdrowej wizji kobiety-kapłanki. Odparłem, że pewność sumienia obowiązuje i należy się jej trzymać. Następnie zaś wzmocniłem swą wypowiedź odwołaniem się do kardynała J.H. Newmana, który sprawę rozwinął tak: „Gdybym miał wznieść toast na rzecz religii, musiałbym puchar wychylić na cześć papieża, wpierw jednak na powagę sumienia”.
Do rozwiązania pozostaje jednak inny zasadniczy problem: czy sąd indywidualnego sumienia jest nieomylny? Albowiem sądy sumienia bywają z sobą sprzeczne, a wtedy istniałaby już tylko jedna prawda, prawda określonego podmiotu, a ta redukowałaby się do prawdomówności. Konsekwentnie nie mogłoby być mowy o istnieniu prawdziwej wolności – tak cały ten spór ocenia inny kardynał, Joseph Ratzinger.
To, co Jezus przekazał Kościołowi, jest fundamentem naszej wiary. Tego nie możemy dowolnie zmieniać, bo nie jesteśmy Bogami. Z drugiej strony istnieją w Kościele ludzkie „domieszki”: zwyczaje, które w gruncie rzeczy wywodzą się z jego czasów, a więc nie są zadekretowane przez Boga, lecz uwarunkowane czasowo. Takie „dodatki” odnajdujemy nawet w Biblii, która spisana została przez ludzi w horyzoncie ich czasów i w osnowie ich horyzontu wiary.
Decyzje w kwestii, czy poszczególne prawdy wiary są czasem uwarunkowane ludzkimi dodatkami lub są wyrazem odwiecznej wartości, zaprzątają od wieków ludzkie umysły; zabiegi o ich wyjaśnienie nazywamy „teologią” i jest dobrą rzeczą, że z tymi zapatrywaniami ludzie włączają się w dialog. Albowiem tylko w ten sposób, z upływem czasu, rozumiemy i oczyszczamy wiarę Kościoła. Jeżeli zaś podobne kontrowersje zagrażają jedności Kościoła, zażegnać nieporozumienia może Sobór lub papież, wyznaczając granicę między ostatecznie zobowiązującą prawdą a ludzką różnorodnością wierzeń.
Tego typu nieomylne rozstrzygnięcie Najwyższego Urzędu Kościoła nie jest ukróceniem wolności wierzenia, lecz stanowi podstawę dla naszego sposobu wierzenia w ogóle: o sprawianej przez Ducha Św. jedności przekazu Ewangelii mówić możemy dopiero w łącznej harmonii Biblii, Tradycji i Urzędu Nauczycielskiego Kościoła – bez tych trzech elementów nie mielibyśmy żadnego wsparcia ze strony Jezusa i Jego orędzia. Nie do przyjęcia byłaby tzw. „dzika Tradycja”, krzewiąca się poza aprobatą Stolicy Apostolskiej.
Zastanowić należy się i nad tym, że Tradycja nie jest wielkością zastygłą, która – ewentualnie na Soborze – zatrzymała się w ruchu i teraz należy ją już tylko konsultować i czcić jako epokowo wzniesiony pomnik. Tradycja, zawsze żywa, przechodzi z pokolenia na pokolenie, stawiając je przed zadaniem jej pogłębiania w sensie dalszego rozwoju. I tak, dzięki Bogu, się dzieje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.