Człowiek, nawet jeśli twierdzi, że Boga nie ma, wyrywa się z czasoprzestrzeni jak tylko może; jest w nim drugi głos, który mówi, że to, co materialne, nie wystarcza. Tygodnik Powszechny, 29 listopada 2009
Minie adwent, miną święta, żadnej paruzji pewnie nie będzie, za rok to samo. Oczekiwanie staje się pustym, rytualnym słowem.
Czy Boga jest więcej w święta, a mniej na co dzień? Dzielenie rzeczywistości na sacrum – świątynia, liturgia, czas na modlitwę – i profanum nie jest chrześcijańskie, według Rahnera wcale nie pomaga w opisie świata... Jeśli Chrystus zmartwychwstał i zbawił od złego całą rzeczywistość, to my wciąż przeżywamy jedno wielkie święto. Liturgiczne uroczystości służą przypomnieniu ważnych elementów wiary i stwarzają wielką szansę dla Kościoła. Tylko gdzie ten Kościół? Jesteśmy społecznością zatomizowaną, nie umiemy wspólnie świętować i czekać na to.
Chrystus powiedział, że powróci, nim „przeminie to pokolenie”. Nie powrócił.
Wniebowstąpienie nie polega na przejściu Jezusa do jakiegoś innego, duchowego świata. Zmartwychwstanie to jeszcze głębsze wejście Jezusa w historię, w ten świat. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, inaczej zaczyna wyglądać nasza modlitwa. Już nie jest próbą wpływania na Boga, żeby zmienił decyzję, nie jest proszeniem o przebaczenie, bo Bóg się nie gniewa, nie jest składaniem ofiar, bo On nie może być nieżyczliwy. Trzeba zrobić co innego: zabrać się za siebie, by brać udział w tym, co Chrystus czyni.
Trudna ta mowa o Bogu, który jest wszędzie. Włączam wiadomości – oglądam same katastrofy, idę na pocztę – widzę kolejkę warczących na siebie ludzi. Czy to są rzeczywistości, w których jest Jego miejsce?
Można popatrzyć inaczej i zadać sobie pytanie, dlaczego ci ludzie są tak sobie niechętni. I co mogę zrobić, żeby przestali; nieprawda, że nic. To warczenie staje się więc głosem Boga, który zmusza mnie do działania. Oglądając ludzkie tragedie w telewizji, mogę jak faryzeusz dziękować Bogu, że nie jestem taki jak tamci, że mnie to nie dotyka. A powinny mi przyjść do głowy słowa: „byłem głodny, byłem nagi, byłem w więzieniu...”. Wtedy telewizja staje się amboną, z której słyszę żywe słowo Chrystusa.
W czasie rekolekcji w Lublinie w 2006 r. powiedział Ojciec: „Bóg chrześcijan nie lubi zegarów, które stoją”.
I które chodzą wstecz. Bóg nie jest konserwatorem zabytków, nie strzeże zazdrośnie tego, co zrobił. Wolę wierzyć Teilhardowi, że Bóg w nasze ręce złożył los wszechświata. Nie ograniczajmy Boga czasem. A już zwłaszcza nie próbujmy Go więzić w historii czy eksmitować do przyszłości. On jest Panem czasu teraźniejszego, bo teraźniejszość jest najbliższa wieczności. Dlatego konserwatyzm nie jest najszczęśliwszym podejściem do rzeczywistości. Ani zresztą eschatologizm, uciekanie w przyszłość. Miłosz powiedział, że aby zbroczonego krwią, wiszącego na szubienicy człowieka nazwać Stwórcą, trzeba szaleństwa. To dla niego dowód, że gatunek ludzki sięga po niemożliwe.
Tym właśnie warto się nam, chrześcijanom zajmować, jeśli mamy być solą i światłem.
Czy przenośnię o zegarach można odnieść też do ludzi? Żeby dojść do Boga – trzeba iść.
I możemy to robić na trzy sposoby. Nawzajem się zabijać i śpiewać Bogu „Te Deum”, że pokonaliśmy wrogów. Uprawiać marketing: nasz Bóg jest najprawdziwszy i najlepszy. Trzecia droga to dialog. Umiejętność poznawania innych ludzi i religii. Z nastawieniem, że byłoby grzechem z góry założyć, że niczego dobrego tam nie znajdziemy. Jeśli jesteśmy gościnnie nastawieni do rzeczywistości, mamy w swoim wnętrzu miejsce dla innych, wtedy świat nas buduje. Poszerzamy nie tylko wiedzę, ale też odpowiedzialność za świat. Więc i wolność staje się pewniejsza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.