Człowiek, nawet jeśli twierdzi, że Boga nie ma, wyrywa się z czasoprzestrzeni jak tylko może; jest w nim drugi głos, który mówi, że to, co materialne, nie wystarcza. Tygodnik Powszechny, 29 listopada 2009
Maciej Müller: Na czym polega czekanie na Boga?
O. Wacław Oszajca SJ: Dzisiaj czekanie pojmujemy jako czas stracony – z niecierpliwością wyglądamy kogoś, kogo nie ma. Wobec Boga takie postępowanie nie ma sensu. Cechą Boga jest bowiem to, że On jest – w każdym miejscu, w każdym czasie. Nie potrzebuje przychodzić, bo nigdzie nie odszedł. Jak mógłby odejść, skoro cała rzeczywistość jest w Nim?
Po co zatem Adwent?
Żeby człowiek wybrał się w podróż, ale raczej do siebie samego – aby coś w sobie uruchomić i odkryć, że Boga jest wręcz za dużo! Jest za blisko i stąd nam się wydaje, że Go nie ma.
Czy dlatego Ojciec zatytułował pierwsze rozważanie biblijne dla „Tygodnika”: „Nie warto czekać”?
Tak. Nie warto, chyba że czekanie wyraża się w medytacji nad tym, co się dzieje. Rahner mówi, że chrześcijaństwo to nie religia doczepiona do rzeczywistości, ale sposób odczytywania rzeczywistości. Dlatego nie chcę czekać, chcę działać. Oczywiście potrzebna jest cierpliwość. Bo to, w czym uczestniczymy, jest zawsze fragmentaryczne. Największa nasza rozpacz nie jest na miarę Boga. Podobnie nasze szczęście to tylko przedsmak szczęścia. To, co nazywamy depresją, jest według mnie normalnym progiem po zakończeniu jakiegoś etapu życia. Bolesnym, ale potrzebnym, żeby zobaczyć, że całe przeszłe dobro i piękno było jeszcze niewystarczające. Więc czekanie to też świadomość, że najważniejsze i najpiękniejsze jest wciąż przede mną.
Modlimy się „Przyjdź Królestwo Twoje”. Wielu by dodało „tylko niezbyt prędko”. Boimy się tego.
Tymczasem Królestwo już przecież jest... A Pismo mówi, że kto się boi, nie wydoskonalił się w miłości. Może to się bierze stąd, że zamiast starać się poznać Jezusa, chcemy żyć moralnie, przypodobać Mu się, przestrzegając przykazań. Nie kradłem, nie cudzołożyłem – do tego często sprowadza się nasze chrześcijaństwo. Jest i głębsza przyczyna strachu. Nasza pobożność oderwała się od wzorów biblijnych. Nie wiem, jak wyglądała modlitwa Maryi. Ale pewne jest to, że jej pobożność polegała na macierzyństwie. Pobożność Józefa to praca na utrzymanie rodziny. Jezus przez 30 lat zbawiał świat, pracując jako cieśla. Tymczasem my podzieliliśmy życie na sferę świecką i religijną; ta druga jest czymś dodatkowym, doczepionym.
Pobożność biblijna to życie tym, kim się jest. Maryja zobaczyła prawdziwego Boga w swoim organizmie. Józef siedział z Nim przy jednym stole pod własnym dachem. Mieszkańcy okolicznych domów mieszkali po sąsiedzku ze Zbawicielem, On się bawił z ich dziećmi na ulicy. Oderwijmy się od takich terminów jak eschatologia, sakramenty... i powiedzmy, że Chrystus żyje, jest tu obecny, mówi, zaprasza, posyła. Inna rzecz, że musimy być przygotowani na to, że Bóg pośle człowieka tam, gdzie wcale nie będzie mu pilno, gdzie straci zdrowie i życie. Ale skoro się zdecydowałem, to jęczę, ale idę. Bo takie jest prawo przymierza, przyjaźni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.