Z jego redakcją nie ma co zwlekać. Katechizm narodowy postawi przed nami najważniejsze pytania: co to znaczy wierzyć „tu i teraz”? Jak wiarę inteligentnie wzbudzać? Z czym mamy największe problemy? Tygodnik Powszechny, 17 stycznia 2010
Katechizm marzeń
Czterdzieści lat temu w eseju „Wierzyć a wiedzieć” ks. Joseph Ratzinger napisał: „Tym, co drażni nas w wierze chrześcijańskiej, jest nadmierne obciążenie zbyt wieloma poglądami, które nazbierały się w trakcie historii i które oto wszystkie dochodzą do nas domagając się, by w nie uwierzyć”. Młody, ale już wybitny teolog przypomniał sentencję św. Bonawentury: „Do ogólnej wiary nie jest konieczne wierzenie jasno i wyraźnie we wszystkie prawdy” („Credere autem omnes articulos explicite et distincte (...) non est de generali fidei necessitate”). Ratzinger swój esej kończy wnioskiem: „Człowiek dopóty pozostaje chrześcijaninem, dopóki zabiega o zasadniczą akceptację, dopóki próbuje udzielić z ufnością fundamentalnego »tak«, nawet gdy nie potrafi uporządkować czy rozwikłać wielu szczegółów”. Czy te słowa zaprzeczają wspomnianej na początku konieczności przyjęcia „całościowego obrazu chrześcijańskiego Objawienia”?
Unikniemy sprzeczności, gdy rozróżnimy dwie perspektywy: czym innym jest żywy depozyt wiary przekazany przez Boga Kościołowi w historii, do którego, jak wierzymy, Kościół ma nieomylny dostęp, ale jako cały Lud Boży – a czym innym indywidualna droga dojrzewania w wierze. Katecheza, czerpiąc z pierwszej perspektywy, swą uwagę skierowuje na drugą. Dlatego przede wszystkim ma mistagogiczny, czyli wtajemniczający charakter. Obie perspektywy często są mylone, co prowadzi do różnych nieporozumień, np. wmawiania wiernym, że ich wiara jest „wybiórcza”. Tymczasem w procesie dojrzewania inna nie może być, a główna zasada powinna brzmieć: nic na siłę!
Jak zatem nasz narodowy katechizm powinien wyglądać?
Skoro zaplecze w postaci „dużego” Katechizmu jest tak solidne, zaproponowałbym potencjalnym redaktorom dokonanie odważnego kroku, zdecydowanie się na eksperyment – wypłynięcia na głębię i uderzenia w nasze „narodowe” wady braku odwagi w zmaganiu się o wiarę, ucieczki od odpowiedzialności, unikania za wszelką cenę ryzyka, lęku przed samodzielnym myśleniem. To rzadka okazja!
Z samej swej natury katechizm lokalny powinien być wrażliwy na problemy człowieka „tu i teraz”. Dostrzegam trzy takie fundamentalne problemy. Pierwszym jest kłopot z asymilacją zdobyczy nauki – zwłaszcza wizji świata i człowieka ukazywanej przez teorię ewolucji oraz współczesne nauki o mózgu. Ważna jest zmiana w podejściu do nauki: zamiast częstego do tej pory resentymentu i lęku – akceptacja i radość, że rozwój nauki pozwala oczyszczać religię z jej chronicznej przypadłości: produkowania zabobonu. Kościół polski ma długie i znakomite tradycje w tej dziedzinie – wystarczy wspomnieć dwa nazwiska: ks. Michała Hellera i abp. Józefa Życińskiego.
Drugim problemem jest napięcie między osobą historycznego Jezusa a Chrystusem wiary. Problem ten wydawał się w Polsce nie istnieć – do czasu wybuchu sprawy Węcławskiego-Polaka. Dyskusja wokół niej ukazała jego podskórną siłę. Znów nie jesteśmy bezbronni – wspomnijmy znakomity biblijny cykl prof. Anny Świderkówny czy wręcz wzorcową książkę Papieża „Jezus z Nazaretu”.
Wreszcie problem samego Kościoła jako instytucji. Klerykalizm i jego negatyw – antyklerykalizm – zdają się panować nad umysłami Polaków. W takiej sytuacji wydaje się rzeczą niezbędną skupienie się na wychowywaniu sumień do samodzielności i odpowiedzialności. Pomocne w tym zapewne będą świetne eseje na temat Kościoła autorstwa kard. Ratzingera, np. z jego książek „Kościół. Pielgrzymująca wspólnota wiary” czy „Prawda, wartości, władza”. Ale także polscy autorzy znani z szacunku wobec sumień czytelników, jak ks. Józef Tischner czy o. Wacław Hryniewicz.
W katechizmie dla Polaków nie bałbym się również sięgać do mądrości autorów z pogranicza czy wręcz spoza Kościoła, takich jak Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski i Barbara Skarga. Wyjście poza „katolickie opłotki” na pewno dobrze nam zrobi.
Najważniejsza jednak propozycja dotyczyłaby układu formalnego kompendium. Wielokrotnie przerabiany tradycyjny układ katechizmu zastąpiłbym prastarą, znaną co najmniej od czasów Pseudo-Dionizego Areopagity (VI wiek) i zapomnianą dzisiaj (czy nie dlatego, że bardzo ambitną?) trójetapową drogą chrześcijańskiego wtajemniczania: od afirmacji poprzez negację do uwznioślenia. Czytelnik przechodziłby etap katafatyczny, następnie apofatyczny, by docierać do etapu mistycznego.
Ponieważ prawda, którą głosi chrześcijaństwo, ma naturę egzystencjalną, nie da się jej do końca zamknąć w dyskursywnej wypowiedzi. Dlatego każdą uprzednio zaafirmowaną tezę powinno się w jakimś stopniu zarazem zanegować, ukazując jej ograniczenia – tylko taka afirmacja i dystans razem wzięte stwarzają pewną szansę uchylenia rąbka religijnej tajemnicy i... rozniecenia tajemniczego żaru w sercu adepta. Często zapominamy, że zarówno w miłości, jak w mistyce (czyż obie te rzeczywistości nie są konwergentne?) tkwi odrobina szaleństwa.
Wydaje się, że bez niego wiara nie byłaby sobą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.