Jest dla mnie rzeczą jasną, że potrzebujemy oczyszczenia. Że pogubiliśmy się i teraz musimy się odnaleźć. Trzeba wrócić do tego, o czym mówił wielokrotnie Stefan Swieżawski: Kościół nie może być Kościołem sukcesu. Należy zacząć myśleć o nim jako Kościele świadectwa. Znak, 05/2007
Znak tego, że mamy tu kilka „różnych” Kościołów? Jak w czasach apostolskich, kiedy spierano się: „Ja jestem Pawła” – „A ja Apollosa” (por. 1 Kor 3, 4)?
A przecież jest tylko jeden Kościół: Kościół Jezusa Chrystusa.
Co właściwie wydarzyło się 7 stycznia? Wiem, że to pytanie bardzo niezręczne dla Ciebie – Francuza i członka zakonu „niszowego”, którego powołaniem nie jest diagnozowanie sytuacji Kościoła. Ale jednocześnie od lat mieszkasz w Polsce – masz polskie obywatelstwo, jesteś prezbiterem, członkiem Kościoła warszawskiego – to zatem jest także Twoja sprawa. Moim zdaniem, wydarzenia w Warszawie to wierzchołek góry lodowej. Co jest głębiej?
Prawda będzie ujawniać się stopniowo. Uważam, że nie ma się co spieszyć z odpowiedziami. Ale jedną rzecz można powiedzieć już teraz: nie jesteśmy (my, to znaczy Kościół w Polsce) tacy święci, jak można było przypuszczać – jak wydawaliśmy się światu i może nawet samym sobie. To może nas boleć, upokarzać, ale i oczyszczać. Bo kryzys nie jest żadną tragedią, końcem świata. Trzeba wrócić do tego, że to Jezus założył Kościół. Że Jezus kochał Kościół. Że dał zań siebie samego – Kościół narodził się na krzyżu. I to nie jest tylko sprawa przeszłości: bo Jezus wciąż kocha Kościół! I w związku z tym nic nie jest stracone.
Pamiętam kryzys Kościoła we Francji. Nagle trzeba było zamknąć seminaria, księża masowo zrzucali sutanny, zakonnice odchodziły z klasztorów, pustoszały kościoły. Wydawało się, że to koniec... Ale wtedy jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać rozmaite wspólnoty. I ludzie powoli zaczęli na nowo odnajdywać się w Kościele. No, ale większość księży francuskich to dzisiaj ludzie ubodzy i braterscy. Wierni reagują na to, zaczynają pomagać swoim księżom, wspierają ich w trudnościach – pomiędzy proboszczem a jego wiernymi rodzi się często prawdziwa wspólnota. Owszem, w kościołach jest dużo mniej ludzi niż kiedyś, ale parafie są teraz o wiele bardziej otwarte na potrzebujących, są o wiele bardziej braterskie... To widać na przykład w stosunku do imigrantów czy w więziach, jakie łączą te parafie z konkretnymi parafiami w krajach afrykańskich. Podsumowując: Kościół we Francji zwraca dziś szczególną uwagę nie na masowy udział w nabożeństwach, ale na miłość. I na modlitwę, czytanie Pisma Świętego, osobisty kontakt z Bogiem.
W Polsce wielokrotnie słyszałem krytyczne komentarze na temat francuskich księży-robotników: że to nieporozumienie, że ten eksperyment poniósł klęskę etc. To nieprawda! Księża robotnicy dalej są we Francji, oczywiście, nie ma ich tylu co dawniej, bo też oni nie są już tak bardzo potrzebni. Problem polegał bowiem na tym, że między Kościołem a światem robotniczym istniała przepaść. I ci księża, podejmując pracę fizyczną i jednocześnie ewangelizując świat robotniczy, tę przepaść zasypali. Swoją drogą, polskim krytykom tego eksperymentu polecałbym lekturę artykułu ks. Karola Wojtyły, który już w 1949 roku pisał: „Nowi apostołowie (...) zdali sobie sprawę, że muszą startować od zera. Spojrzeli w oczy rzeczywistości i zrozumieli, że wiele przejawów chrześcijańskiego życia to już tylko forma pozbawiona głębi, a to, co się brało z tradycji, nie ma już żadnej siły oddziaływania”. I dalej: „Świadczenie o Ewangelii czynem musi się dokonywać w ścisłym zachowaniu jej ducha (...). Stąd duch ubóstwa i bezinteresowności (...). Księża (...) ustalają swoją stopę życiową na przeciętnym poziomie swego środowiska, a nawet nieco niżej”. Warto czytać stare teksty...
Jaki jest Kościół, który kochasz? Ojcowie mówili o Kościele jak o pięknej, młodej dziewczynie, oblubienicy Chrystusa. A nam coraz częściej się wydaje, że to raczej stara, pomarszczona baba, która nie lubi świata i ciągle ma za złe...
I odmładza się przy pomocy makijażu czy liftingu? To jest karykatura, a nie żywy Kościół! Dla mnie punktem odniesienia są słowa św. Pawła: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić (...), aby stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego...” (Ef 5, 25–27).
Problem polega na tym, co my rozumiemy przez słowo Kościół. Nie można widzieć jedynie instytucji, choć to jest również instytucja. Nie można w nim widzieć jedynie hierarchii, choć Kościół to również hierarchia. Nie kuria, ale człowiek, który się modli, chce być blisko Jezusa i jest pokorny – bez względu na to, czy to duchowny czy świecki – jest w sercu Kościoła! Trzeba więc spojrzeć głębiej: zobaczymy wówczas Lud Boży pielgrzymujący w czasie i przestrzeni – ku Bogu. Powtarzam: wiem, że Jezus kocha taki właśnie Kościół. I ja go kocham – ze względu na Jezusa...
O Kościele w dawnym Związku Radzieckim mówi się, że uratowały go modlące się kobiety, „babuszki”.
No właśnie. One były w jego sercu – dlatego mogły go uratować.