Przypadek kosowski trzeba rozważyć przede wszystkim jako wręcz modelowy przykład konfliktu wspólnotowych wartości; zmagania racji, które, wzięte z osobna, domagają się urzeczywistnienia, ale zderzone ze sobą – zawsze prowadzą do jakiegoś zła. Znak, 5/2008
Jednak tak jak wówczas, na początku lat 90., tak i teraz, w wypadku konfliktu serbsko-albańskiego, obok dwóch wymienionych wartości, a ściśle rzecz biorąc, równolegle z nimi, do głosu dochodzi jeszcze trzecia: prawo do „bycia u siebie”. Mieszkający w Kosowie Serbowie mają prawo „być u siebie”, podobnie jak mogli się tego domagać Serbowie w chorwackiej (ostatecznie) Krainie lub wieloetnicznej Bośni (oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji związanych z nacjonalistycznymi motywami ich działań w pierwszej połowie lat 90. oraz podjętą wtedy próbą realizowania idei „Wielkiej Serbii”). „Bycie u siebie”, rozumiane jako imperatyw zakorzenienia na ziemi przodków, idzie tu w parze już to z ideą suwerenności, już to z ideą samostanowienia, dodatkowo komplikując i tak złożony konflikt. Unia Europejska, a także Stany Zjednoczone muszą się zdecydować, na straży której z tych wartości zamierzają stać, kształtując przyszły ład międzynarodowy na Zachodzie. Nie wspominamy w tym wypadku o Rosji, która od lat reprezentuje pod tym względem politykę dość oczywistą.
Ustępstwo na rzecz zasady samostanowienia kosztem suwerenności, jakie dokonało się w wypadku Kosowa, rodzi obawy przed efektem secesjonistycznego „domina” w innych częściach świata. Jest to kwestia, która domaga się jakichś rozwiązań systemowych – zwłaszcza jeśli nadal chcemy uznawać system Narodów Zjednoczonych za podstawę systemu międzynarodowego. Słabość systemu prowadzi do tego, że na forum Rady Bezpieczeństwa – wobec groźby weta jednego z jej stałych członków – w sytuacjach kryzysowych lub kontrowersyjnych pewne decyzje nigdy nie będą mogły być podjęte. W sprawie Kosowa mogło to oznaczać dalsze trwanie przedłużanych i bez tego negocjacji, które i tak nie zakończyłyby się wynikiem satysfakcjonującym którąkolwiek ze stron. Czy jesteśmy więc zdani na wybór: albo ONZ i pełne poszanowanie prawa międzynarodowego, lecz brak rozwiązań i dalsze trwanie „uśpionego” konfliktu, albo działania samodzielne (na przykład podejmowane przez Stany Zjednoczone), „na granicy” prawa, lecz za to przynoszące zmianę? Być może należy się w tym miejscu zgodzić z opinią Wojciecha Stanisławskiego w sprawie niepodległości Kosowa: dobrze się stało, że wreszcie „coś” się stało…
Biorąc pod uwagę tendencje separatystyczne w innych częściach świata, uspokajający głos analityków, wskazujących na wyjątkowość i niepowtarzalność sytuacji w Kosowie gwarantowaną przez rezolucję Rady Bezpieczeństwa nr 1244, nie brzmi przekonująco. Precedens kosowski już teraz odbija się w świecie szerokim echem. Nie paragrafy, ale prosty i głośny fakt, że „komuś już się udało”, na naszych oczach stał się motorem działań rosyjskich w Osetii Południowej czy Abchazji. Wkrótce może się stać zapalnym impulsem w innych rejonach Europy. Gdyby zsumować liczbę mieszkańców terytoriów dążących na naszym kontynencie do uzyskania autonomii lub niepodległości, okazałoby się, że – szacunkowo – około 26 milionów mieszkańców naszego kontynentu nie do końca uznaje jako ostateczne granice państw, w których mieszka!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.