Nie możemy być pewni, że nigdy nie zmienimy zdania ani że nie będziemy mogli zaakceptować stanu rzeczy, który dzisiaj wydaje się nam nie do przyjęcia.
Jeśli terapia taka jest w znacznym stopniu ryzykowna i kwalifikowana jako tzw. nadzwyczajny (nieproporcjonalny) środek leczniczy, pojawia się problem prawa pacjenta do rezygnacji z dalszego leczenia. Stąd zaś biorą się kolejne pytania: o prawo lekarza do niepodejmowania ryzykownej terapii i możliwość obiektywnego oszacowania tego ryzyka, o różnicę między decyzją samobójczą a decyzją rezygnacji z walki o dalsze życie za wszelką cenę i akceptację umierania. W jakiej mierze możemy zatem decydować o naszym kresie – póki jeszcze jesteśmy?
Zauważmy nadto, że o ile w tradycyjnym testamencie chodzi o wyrażenie naszej woli odnośnie do tego, co zrobić z posiadanymi przez nas dobrami, kiedy już nas nie będzie, o tyle „testament życia” dotyczy tego, co począć z nami, kiedy nie potrafimy już sami wydać dyspozycji odnośnie do naszego życia, ale jeszcze jesteśmy.
Zwolennicy testamentów życia w wyżej opisanym znaczeniu przyjmują jednak częstokroć, że kiedy człowiek znalazł się w trwałym stanie wegetatywnym, krańcowym stadium choroby Alzheimera lub innym stanie, który trwale wykluczył go ze świadomego życia, nie stanowi już osobowego bytu ludzkiego, którego życie chronione jest bezwarunkowym „nie zabijaj”. Osoby już nie ma, jest tylko tragicznie okaleczona ludzka istota. Rozstrzygnięcie większości problemów dyskutowanych w ramach współczesnej bioetyki wiąże się ostatecznie z rozumieniem istoty człowieczeństwa.
Obowiązek życia czy prawo do śmierci?
Zadane w tytule tego fragmentu tekstu pytanie można by też odwrócić: prawo do życia czy obowiązek śmierci? Paradoksalne wydaje się mówienie zarówno o „prawie do śmierci”, jak i o „obowiązku śmierci”. Śmierć jest koniecznością, której możemy być – jak niewielu rzeczy – całkowicie pewni, a nie prawem, z którego możemy skorzystać bądź nie. Jeśli pojawiają się współcześnie dysputy na temat prawa do śmierci, to nie o samą śmierć w nich chodzi, ale o jej czas, o to, czy „poczekamy”, czy też sami zadecydujemy o kresie – własnym bądź innych.
Dopominanie się o prawo do decydowania o czasie naszej śmierci wydaje się wynikać ze słusznego skądinąd przekonania, że mamy większe prawo do własnego życia niż do życia drugich i niż drudzy mają do nas. Jako autonomiczne jednostki mamy prawo do kształtowania naszego życia zgodnie z naszymi preferencjami, możemy też ryzykować własne życie, i to łącznie z narażeniem się na niechybną śmierć, by wspomnieć raz jeszcze decyzję Janusza Korczaka.
Czy prawo do własnego życia jest równoznaczne z prawem do odebrania sobie życia? Jeśli tak, to nie istnieje obowiązek życia. Obowiązek życia może być nadto brany pod rozwagę jedynie wówczas, gdy uznamy ludzkie życie za obiektywną wartość, niezależnie od psychofizycznej kondycji. Wystarczy, że jesteśmy…
Co komu po takim życiu?
Obrońcy „testamentów życia” pytają: co komu po życiu w trwałym stanie wegetatywnym? Jaką wartość mogła mieć dla nich samych, tj. dla Terri i Eluany, wegetacja z dnia na dzień? Nie sądzę, byśmy potrafili odpowiedzieć na to pytanie. Podobnie jak nie wnikniemy w psychikę osób głęboko upośledzonych, tak nie przenikniemy stanów okaleczonej świadomości, chociaż znajomość ludzkiego mózgu pozwala w wielu wypadkach jednoznacznie wykluczyć możliwość jakiegokolwiek świadomego odczuwania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.