Dekret prezydenta Nigru z sierpnia 2007 roku oddał władzę w połowie kraju w ręce wojska i policji. Ponad dwa lata wojny w górach Air, gdzie liczbę ludności szacowano nawet na 100 tys. (głownie Tuaregów), obróciły północną część jednego z i tak najsłabiej rozwiniętych krajów świata w całkowitą ruinę. Znak, 9/2009
Po ponad godzinie przepytywania patron rozsiada się w fotelu. Z telefonu komórkowego słucha Exodusu Marleya. „Dostaniesz na noc materac i masz czekać” – słyszę.
Są tu trzy cele. Dwie z jednej strony – między nimi kantorek strażników – oraz jedna naprzeciwko, granicząca z ulicą. Zaczyna się ściemniać. Do Nigerczyków, przeważnie nastolatków aresztowanych za drobne przestępstwa, przychodzą matki. Siadają pod celami na krzesłach i rozmawiają między sobą, podczas gdy strażnik raz na jakiś czas wypuszcza na kilka minut kolejnych synów. Mogą porozmawiać i zjeść to, co przyniosły im matki. Noc spędzam na materacu rozłożonym pomiędzy celami. Tutaj zaparkowano też kilkadziesiąt skonfiskowanych motocykli. Tymi lepszymi, z naklejkami Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju, jeżdżą policjanci.
Następnego dnia zabierają mnie i ośmiu chłopaków z jednej z cel na pobranie odcisków palców. Gdy wychodzą widzę, że ich cela ma nie więcej niż dwa metry na dwa.
Jeden z nigerskich inspektorów jest katolikiem. Wielki reporter niemiecki Heinrich Barth, który przemierzył góry Air w 1850 roku, długo nie mógł zapomnieć rozmów z muzułmańskim uczonym Hadż Mohamedem Omarem.
Ostatniego dnia mojego pobytu w Agades – zanotował Barth w swoim dzienniku – wrócił do tematu religii i zapytał mnie, w sposób wyrażający wielkie zdziwienie, jak to się stało, że chrześcijanie i muzułmanie byli tak zawzięcie nastawieni przeciwko sobie, mimo że ich wiary, w podstawowych zasadach, tak bardzo były zbliżone. Odpowiedziałem, że według mnie powód leży w tym, że większość chrześcijan i muzułmanów zwracała mniejszą uwagę na dogmaty swojej wiary niż na zewnętrzne sprawy, które mają bardzo mało związku z samą religią lub nie mają wcale. (…) Wzajemnie zadowoleni z naszej rozmowy, z żalem się rozstaliśmy.
Trzeciego dnia rano mija 48 godzin od mojego zatrzymania. Mówię o tym przechodzącemu obok inspektorowi. Nie może powiedzieć, dlaczego mnie trzymają, ale jeżeli podejrzewają „atteinte a la surete de l’Etat” (atak na bezpieczeństwo państwa), to nie muszą nic mi mówić przez miesiąc.
Dzwonię do polskiej ambasady w Trypolisie (Niger jest w gestii placówki dyplomatycznej w Libii). Kiedy Mówię, gdzie leży Zinder, słyszę za plecami głos patrona. Po chwili strażnik wyrywa mi telefon komórkowy i prowadzi do kantorka. „Wszystko z kieszeni na stół! Ściągaj buty!” – rozkazuje. Ciągną mnie do celi naprzeciwko. Strażnik już zakłada kłódkę na drzwi, ale patrzy jeszcze na mnie i znów wchodzi do środka. „Zegarek i okulary!”. „Tylko nie okulary, s’il vous plait!” – zaczynam błagać. Drugi strażnik przekonuje go, abym mógł je zatrzymać.
Właściwie nie jest to cela, ale klatka: długa, szeroka i wysoka na mniej więcej dwa metry. W środku czarnoskóry Tuareg i dziesięcioletni chłopiec Aliou. Tuareg siedzi tu już od prawie tygodnia. Jest handlarzem i wrobił go wspólnik. Codziennie biorą go na przesłuchania, z których nic nie wynika. Mówią mu to samo, co mnie: że jeszcze tylko coś wydrukują i po południu będzie wiadomo. Po południu okazuje się, że jednak dopiero rano. I tak w kółko. Aliou zamknęli, bo nie chciał chodzić do szkoły, nawet koranicznej.
Kiedy dociera do mnie, gdzie się znajduję, postanawiam sforsować niezbyt solidne drzwi. Chcę się znaleźć tam, gdzie byłem przed chwilą, czyli też na ograniczonej przestrzeni, ale jednak większej niż niecałe 4 metry kwadratowe. Strażnik, widząc moje zamiary, wskazuje na celę po drugiej stronie. Tam, przez mały otwór w masywnych drzwiach, widać było wpatrujące się w nas czyjeś oczy.
Około południa Tuareg prosi nas, abyśmy się przesunęli. Chce się pomodlić. Przez kraty widzę, że strażnik rozkłada dywanik i zwraca się w tym samym kierunku. Strażnicy ogłaszają, że wypuszczą każdego, kto wpłaci kaucję 8000 franków (około 12 euro). Ale naszej celi to nie dotyczy. Słyszymy głos nieszczęśnika z naprzeciwka – nie tylko nie ma na kaucję, ale od dwóch dni nic nie jadł. Nie wywołuje to żadnej reakcji. Na wolność wychodzi kilka osób.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.