Operacja na przepuklinie

Dekret prezydenta Nigru z sierpnia 2007 roku oddał władzę w połowie kraju w ręce wojska i policji. Ponad dwa lata wojny w górach Air, gdzie liczbę ludności szacowano nawet na 100 tys. (głownie Tuaregów), obróciły północną część jednego z i tak najsłabiej rozwiniętych krajów świata w całkowitą ruinę. Znak, 9/2009



Jaka to wielka strata czasu. Bariery, arbitralne aresztowania. Straconego czasu nigdy nie można odzyskać. Nigerczyk i tak nie ma go za wiele, żyje średnio 45 lat. Zmarnowany czas na przesłuchania i brak słuchania, zamiast próby porozumienia się zwaśnionych stron.

W środku nocy wrzucają do celi młodego Nigerczyka. Układa się koło nas na betonie. Po pewnym czasie zdejmuje koszulę. Próbując odgonić komary co kilka minut się nią uderza. Przed świtem otwierają się drzwi. Na zewnątrz stoi czterech policjantów z bronią automatyczną. Mam wyjść. Pojedziemy do Niamej. „Do zobaczenia!” – powiedział Tuareg podając mi rękę. „Powodzenia!” – uściskałem go i przeskoczyłem leżącego chłopaka.

Wjeżdżamy na dworzec autobusowy. Abdou, policjant, z którym pojadę, prosi kierowcę, by ten zajął dla nas przód autobusu. Przed nami prawie tysiąc kilometrów do stolicy. Drogą, w miejscu której jeszcze na początku XIX wieku geografowie w Europie uważali, że rzeka Niger płynie na wschód, w kierunku Nilu. Szkot Mungo Park przed wyruszeniem na wyprawę w 1805 roku nie wykluczał nawet, że Niger i Kongo to jedna rzeka – dopiero wyprawa braci Lander w roku 1830 rozwiązała tę zagadkę.

Na każdym przystanku szukam telefonu, ale Abdou nie odstępuje mnie na krok. Przed Dogondoutchi, około 300 kilometrów od Niamej, zwracam uwagę na góry w oddali. Abdou mówi, że jeszcze tu kiedyś przyjadę. Kiedyś – jest to pierwsze określenie, odnoszące się do przyszłości, które słyszę od czterech dni.

Trzy miesiące później zostaną tutaj aresztowani francuscy dziennikarze Thomas Dandois i Pierre Creisson. Po zrobieniu reportażu dla telewizji Arte wyjadą z Zinder, a potem postawieni przed prokuratorem usłyszą oskarżenie o „ atteinte a la surete de l’Etat”. Grozi za to kara śmierci. Według kodeksu karnego w Nigrze podlegają jej „wszystkie osoby, które dają uzbrojonym bandom wsparcie techniczne, finansowe, materialne lub inne”. „Kara śmierci? Za reportaż?” – zdziwi się Dandois. „Kara śmierci nie jest zniesiona w naszym kraju – odpowie prokurator – Może będzie to tematem jakiegoś reportażu w przyszłości”.

Ich zwolnienie z więzienia po miesiącu, czyli po okresie dwa razy dłuższym, na jaki mógł sobie pozwolić w czasach kolonialnych francuski administrator, żeby aresztować arbitralnie Nigerczyka, stanowiło część porozumienia między Arevą a Nigrem o wydobyciu uranu. Po okresie napięcia Areva zapewniła sobie przychylność Tandji w sprawie kopalni Imouraren.

Wieczorem jesteśmy na posterunku policji w Niamej. Czeka na mnie cela. Na podłodze trzy maty z liści palmowych. Jest tu też chłopak, którego deportowano do Nigru „za sprawę kryminalną”. Wsadzono go do samolotu tak, jak stał – w kurtce i z kopertą z dokumentami. Marzy o pracy dla firmy górniczej, na przykład Arevy, ale nie w Nigrze. Tu nie widzi przyszłości, a deportacja popsuła jego plany. Przeżywa pobyt tutaj, mówi: „To mój kraj, a gdy tylko tu przyjechałem, wsadzili mnie do celi!”.

Strażnicy proponują nam wspólne oglądanie filmu. Właśnie dostali odtwarzacz DVD. W nocy słyszę odgłosy strzelaniny dobiegające od ich telewizora. Film akcji.

Nigerczyka zabierają na noc do innej celi, gdzieś w środku budynku. Rano wraca przerażony i pogryziony przez komary, ale jeszcze tego samego dnia zostaje zwolniony. Do celi wchodzi Abdou. Mówi, że tutejszy dyrektor jeszcze się nie zabrał za moją sprawę. Może to potrwać dwa, trzy dni. On sam wraca do Zinder.

Mogę stać przed celą, tuż przy drzwiach. Przewijają się tu różni ludzie: Nigerczycy z zaciekawieniem, ale też z zaniepokojeniem zagadujący strażników o „białego”, Europejczycy będący przejazdem w Nigrze lub mieszkający w Niamej, w pośpiechu załatwiający swoje sprawy i niespoglądający w tę stronę. Z poczucia osamotnienia budzą mnie słowa pewnego pułkownika: „Pochodzę z Indii”. Przechodzimy na angielski i wyjaśniam, w jakim położeniu się znajduję. Wysłuchuje mnie z uwagą. – mówi zasmucony, a strażnicy przytakują. „Chyba można stąd dzwonić?” – zwraca się do nich po chwili. Strażnicy nie wyrażają sprzeciwu i pułkownik podaje mi swój telefon.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...