Pesymizm, pustka po 1918 roku i wyrugowanie religii z wielu obszarów światowej filozofii dały carte blanche nowemu typowi Mesjasza o niepohamowanym apetycie do panowania nad całą ludzkością. Nic dziwnego, że świat nie musiał długo czekać, by z zaproszenia skorzystali gangsterzy polityczni: Hitler i Lenin. Znak, 9/2009
Kultura względności
Międzywojenna Europa narodziła się w chwili, kiedy 26-letni Albert Einstein, nudzący się podczas pracy w urzędzie patentowym w leniwym podalpejskim Bernie, wydał rozprawkę O elektrodynamice ciał. Zawarty w niej wywód, nazwany później teorią względności, zelektryzował ludzkość. Pojęła ona w mig, że obalono fundamenty jej bezpieczeństwa: czas absolutny i długość absolutna zostały zdetronizowane, zaś czasoprzestrzeń zakrzywiona.
Wielowiekowy dorobek cywilizacji, na którego podstawie rozwinęło się Oświecenie, dokonały się rewolucja przemysłowa i imponujący postęp XIX wieku, runął w gruzach. „Czasie zwichnięty!”, wzdychano po obu stronach Alp, powtarzając złorzeczenie Hamleta. Nagle wszystko przestało być pewne. Tezy Einsteina wzbudziły duże zainteresowanie opinii publicznej, szczególnie po 1919 roku, kiedy zaczęto znajdować ich empiryczne potwierdzenie w naturze. Nigdy wcześniej żadna teoria naukowa nie była tak powszechnym tematem rozmów i artykułów prasowych, a sam naukowiec – tu: Albert Einstein – postacią znaną, o którą biły się uniwersytety.
Błędnie jednak zaczęto relatywność mieszać z relatywizmem, przecinając więzy z moralnością judeochrześcijańską. Uczony był oszołomiony wnioskami, które prowokowała jego teoria. „Jestem jak ta legendarna postać, której dotknięcie zamieniało wszystko w złoto, tyle że ja zamieniam wszystko w gazetową wrzawę”, pisał do Maksa Borna. Einstein wierzył wszak w Boga, w normy dobra i zła. Był jednak świadkiem, jak relatywizm (uważany przez niego za chorobę) niczym epidemia objął cały świat.
„Czasami żałowałem, że nie zostałem zegarmistrzem”, wzdychał pod koniec życia. Bo oto w oparciu o jego teorie na początku lat 20. zaczął rozpowszechniać się pogląd, jakoby nadszedł kres wszystkich absolutów: czasu, przestrzeni, dobra i zła, wiedzy, a przede wszystkim wartości. Publiczna reakcja na teorię względności miała nadać kształt historii XX wieku. „Europa zaćmienia” – puentuje lata 1914–1945 Norman Davis.
Recepcja teorii względności nabrała zawrotnego tempa również dlatego, że zbiegła się w czasie z rozpowszechnieniem pod koniec I wojny światowej myśli Zygmunta Freuda. Wprawdzie idee wiedeńskiego psychiatry znane były już wcześniej, ale światowy rozgłos psychoanalizie przyniosło dopiero jej masowe zastosowanie w leczeniu „nerwicy wojennej”, kiedy ofiarą neurozy padło wiele tysięcy oficerów pochodzących z tzw. dobrych domów, załamanych psychicznie po powrocie z frontowych okopów.
Teorii Freuda brakowało naukowej koherencji, lecz mimo to przyciągała jak magnes. W latach 20. dzieła wiedeńskiego psychiatry przekładano na angielski „w rozmiarach przemysłowych”. Tłumaczono je nawet na chiński i japoński, zapisywano w alfabecie Braille’a. W sierpniu 1931 roku opiniotwórczy miesięcznik „Süddeutsche Monatshefte” notował: „Teoria Freuda wywiera wpływ na całą ludzkość, zatruwając jedną z niewielu sfer ludzkiego życia, jaką ludzkość uznaje jeszcze za świętą”. Już w 1920 roku wystawiono w Nowym Jorku Hamleta w ujęciu psychoanalizy.
Do popularności Freuda przyczyniła się też artystyczna bohema. Przyznanie mu najcenniejszego wyróżnienia literackiego Niemiec – nagrody miasta Frankfurtu im. Goethego – było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. „Toż to właśnie to, co zawsze myślałem”, zapisał w dzienniku zafascynowany Freudem Andre Gide. Freudyzm infekował pisarzy: od Artura Schnizlera (filmową adaptację jego Traumnovelle, pod tytułem Oczy szeroko zamknięte, przygotował wiele lat później Stanley Kubrick), przez młodego Aldousa Huxleya, po konserwatywnego Tomasza Manna. Kultura, wzorem polityki, zachłysnęła się przekonaniem o budowaniu nowego świata na ruinach starego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.