Pesymizm, pustka po 1918 roku i wyrugowanie religii z wielu obszarów światowej filozofii dały carte blanche nowemu typowi Mesjasza o niepohamowanym apetycie do panowania nad całą ludzkością. Nic dziwnego, że świat nie musiał długo czekać, by z zaproszenia skorzystali gangsterzy polityczni: Hitler i Lenin. Znak, 9/2009
Za sprawą ogromnego wstrząsu, jakim okazała się I wojna światowa, w tym przede wszystkim upadek reżimów (Hohenzolernów, Habsburgów, imperiów Osmanów i Romanowów), kultura splotła się z polityką, by w tej symbiozie osiągnąć nierozerwalność węzła gordyjskiego. Nieprzypadkowo w 1916 roku to Zurych stał się miejscem zamieszkania Jamesa Joyce’a, Tristana Tzary i Włodzimierza Lenina. Nieprzypadkowo I wojna światowa była również wojną kultur.
Wreszcie, nieprzypadkowo, na pustą, powojenną scenę (również polityczną) wkraczały: dadaizm, futuryzm i ekspresjonizm, sprawiając przy tym wrażenie, że są wizualną ekspresją idei Freuda i Einsteina. Pod pozorną niezależnością kolejnych „izmów” kryło się zafascynowanie teorią względności, zagubienie w czasie i przestrzeni, seksualny gnostycyzm Freuda, a także postępująca dekompozycja tradycyjnych stylów. Salvador Dali tworzył freudowskie pejzaże ze snów, Hans Arp rzucał ścinki papierów na podłogę. W czerwcu 1919 roku Marcel Proust wydał W cieniu zakwitających dziewcząt, inicjując literaturę, w której desynchronizacja czasu i ukryta w człowieku seksualność stały się motorem jego działania. Nie skończył się nawet 1919 rok, a Proust już odbierał nagrodę Goncourtów, francuskiego Nobla w dziedzinie literatury.
Dzieła Prousta czy Joyce’a znane były początkowo wpływowym, ale nielicznym. Francuz z własnej kieszeni musiał pokryć koszty wydania pierwszego tomu cyklu. Ulissesa w ogóle nie można było opublikować w Anglii. Jednak znaczenie tych dzieł było ogromne. Thomas S. Eliot, który podobnie jak Luigi Pirandello literacko oddawał poczucie dezorientacji i niszczenia (Ziemia jałowa), stwierdził w 1922 roku, że Proust i Joyce „zniszczyli dziewiętnastowieczną literaturę”. W sferze myśli uczynili to Einstein, Freud, Marks i Nietzsche.
Ich przesłanie dla epoki – „świat jest inny niż nam się wydaje, gdyż nie można dłużej wierzyć zmysłom i doznaniom empirycznym” – urosło do rangi głosu nowych czasów. Marks opisywał świat, w którym to stosunki ekonomiczne są siłą napędową ludzkości. Freud dostrzegł ją w popędzie seksualnym, zaś Nietzsche w „woli mocy”. Einstein, dowodzący, że czas absolutny nie istnieje, a czasoprzestrzeń jest zakrzywiona, zdjął naszą planetę z osi, wokół której dotychczas wirowała, i porzucił ją jakby we wszechświecie, czym zdetronizował Absolut z wyznaczonego mu wcześniej miejsca. Publiczna reakcja na te teorie dowiodła, że geniusz czystej nauki wywiera na ludzkość większy wpływ niż politycy.
Teorie Marksa i Freuda, odsłaniające pod powłoką rzeczy istnienie ukrytych sił, podważały poczucie odpowiedzialności jednostki i trwałości zasad moralnych. Pod wpływem idei desynchronizacji czasu Einsteina oraz seksualnego gnostycyzmu Freuda autorzy Ulissesa oraz W poszukiwaniu straconego czasu obwieszczali narodziny nowego antybohatera, a zarazem koniec romantycznego indywidualnego heroizmu oraz indywidualnej odpowiedzialności i okazywali wzgardę wobec werdyktów oraz zakazów moralnych.
Teorie Marksa, Freuda i Einsteina podważały powinności jednostki wobec zaakceptowanych zasad moralnych. Wrażenie moralnej anarchii potwierdzała empirycznie I wojna światowa stanowiąca największe nieszczęście od upadku antycznego Rzymu oraz kulminację pesymizmu, najbardziej charakterystycznej przypadłości przedwojennej filozofii niemieckiej. Dryfujący w odmętach zawieruchy wojennej świat po 1918 roku tonął w oceanie pesymizmu. „Wielka czwórka” próbowała racjonalnie wyjaśniać mechanizmy sterujące światem, ale nie udało jej się tchnąć w ludzkość optymizmu. Koniec wojny zbiegł się z publikacją dzieła Oswalda Spenglera Zmierzch cywilizacji Zachodu, które przyjęto z zapartym tchem.
Wszechobecny pesymizm garściami czerpał z potworności czynów popełnionych przez cywilizowaną Europę w ciągu czterech lat wojny. Niegodziwości te szły jednak nie na konto jednostek, lecz cywilizowanych państw, obdarzonych autorytetem parlamentów, rządów i sądów. Bestialski totalitaryzm państwowy kierował się zarówno przeciwko wrogowi jak i przeciwko sługom własnego państwa. „Co za świnia się włącza?”, wrzeszczał do słuchawki kanclerz Theobald von Bethmann Holweg, kiedy słyszał w niej trzaski. Podsłuch był jednak legalny. Prawodawstwo wojenne pozwalało także lokalnym dowódcom cenzurować prasę. A Erichowi Ludendorffowi zapędzić na roboty do Niemiec 400 tysięcy Belgów, czym wyprzedził sowieckie lagry i nazistowskie obozy koncentracyjne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.