Telewizja nie dokona naszej ewangelizacji osobistej, indywidualnej. My jednak możemy ewangelizować szeroko pojętą sferę kultury, nasycając ja pierwiastkami chrześcijańskimi. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2006
Kryzys duchowy jest faktem. Ma to konkretne konsekwencje. Ale czy wyolbrzymianie tego kryzysu jest historycznie uzasadnione? Myślę tu na przykład o dziewiętnastowiecznym Londynie opisywanym przez Dickensa, o jego podziemiach. Patologii było tam ogromnie dużo. Tylko tamte były schowane; teraz są obecne w mediach. Podobnie elity wiktoriańskie – też nie były święte. Te patologie istniały zawsze. Dzisiaj stały się one medialnym towarem...
Po pierwsze, oczywiście jest cos takiego, jak skłonność do absolutyzowania swoich czasów i wyolbrzymiania tych zjawisk, jakie w danym okresie występują. To normalne, zwłaszcza dla ludzi zaangażowanych w próbę eliminowania tego, co ich boli, przeraża i co uważają za zło. Po drugie, rzeczywiście media sprawiły, że właściwie nie ma tematów tabu, że kamera wciska się w tej chwili wszędzie. Generalnie jest tak, że świat jest lepszy niż widza go media. Dziennikarze nastawieni są głównie na to, co sensacyjne – w myśl zasady, że nic tak nie ożywia gazety jak trup. Albo – zła wiadomość to dobra wiadomość. W związku z tym obraz rzeczywistości w mediach nie jest obrazem realnym, ale obrazem wykoślawionym przez pryzmat potrzeby podnoszenia adrenaliny wśród widzów. Myślę natomiast, że tym, co jest nowością w porównaniu z czasami poprzednimi, jest wyraźny zanik wrażliwości metafizycznej i perspektywy religijnej. To jest tak, jak napisał Dostojewski: „jak nie ma Boga, to wszystko wolno”. Na czym wtedy ma być budowana etyka? Czy sami możemy być sędziami w swojej własnej sprawie? Benedykt XVI pisze, że sens, który jest wymyślony przez człowieka, bez sankcji nadprzyrodzonej, nie jest żadnym sensem. Inne ważne zdanie z Dostojewskiego: „Jeżeli nie ma Boga, to jaki ze mnie kapitan?”. Bez Boga cała hierarchia istnienia ulega rozmyciu, świat rozpada się. Jeżeli rzeczywiście nastąpiła „śmierć Boga” – w umysłach i duszach ludzi – to musi to nieuchronnie pociągnąć za sobą śmierć człowieka jako obrazu Boga. Myślę, że główny dzisiejszy problem to brak perspektywy metafizycznej, który jest skutkiem obojętności duchowej i pewnej bezmyślności.
Ale czasy nasze stwarzają też nowe szanse. Kiedy Benedykt XVI analizuje istotę wiary, zwraca uwagę, że być może w poprzednich wiekach świadomy wybór wiary nie był tak powszechny, gdyż panował wtedy konformizm, pewna presja kulturowa, która kazała ludziom trzymać się stada. I być może taki świadomy wybór za Chrystusem, a nie za opinia większości, był równie rzadki jak dziś. Być może dziś wymaga to większego nonkonformizmu, większego heroizmu, choć tego to do końca nie jestem pewien. Nie absolutyzowałbym dzisiejszych zagrożeń. Kiedy byłem przez dwa lata korespondentem na Ukrainie, zetknąłem się z wieloma ludźmi, którzy osobiście doświadczyli represji w czasach stalinowskich; robiłem filmy o Kościele katakumbowym, rozmawiałem ze świadkami prześladowań. Po tym, co tam zobaczyłem, kiedy słyszę dzisiaj, jak trudno jest obecnie wytrwać w wierze i jakiego wymaga to heroizmu, i porównuje to z tym, czego tamte czasy wymagały od ludzi, to przyzwoitość nakazuje mi nie wyolbrzymiać dzisiejszych zagrożeń.