Ksiądz Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku k. Jarosławia, jako szóste z jedenaściorga dzieci. Na chrzcie otrzymał imiona: Bronisław Bonawentura. Jego rodzice: Jan i Maria (z Gryzieckich) - należeli do ludzi średnio zamożnych, a zajmowali się rolnictwem i kupiectwem. Matka wychowywała dzieci w pobożności i przygotowywała je do twardego życia. Ojciec był bardzo ceniony przez mieszkańców Pruchnika, którzy aż trzykrotnie wybierali go na burmistrza.
Gdy Bronek miał cztery lata wybuchło powstanie chłopskie, nazywane rzezią galicyjską (1846 r.). Być może niektóre tragiczne obrazy i opowiadania o tych zdarzeniach zapadły w jego dziecięcą pamięć. Ale na pewno zapamiętał biedę w domu. Przez długi czas, z powodu klęski nieurodzaju, panował taki głód, że - jak sam opowiadał - mama przygotowywała im do jedzenia placki z perzu... Doświadczył biedy.
Do szkoły elementarnej chodził w Pruchniku. Już wtedy odznaczał się wielką wrażliwością na potrzeby innych. Kiedyś wrócił ze szkoły zapłakany z... głodu. Według relacji jego siostry mama zapytała go: - Czy nie dałam ci pieniędzy na bułkę? - Tak, dałaś - odpowiedział - ale spotkałem biednego i dałem mu wszystko, co miałem, bo on też był głodny...
Choć w domu otrzymał dobre, dogłębne wychowanie katolickie, to jednak w piątej klasie gimnazjalnej (w Przemyślu), pod wpływem lektury niechrześcijańskiej oraz nauczycieli, którzy głosili racjonalizm i wyśmiewali religię, przeżył kryzys wiary, który trwał półtora roku. W późniejszych latach sam o tym opowiadał: Ja sam, kształcony od dziecka na Skardze i Krasickim, czytając w 18. roku mego żyda dzieła wielce poważne z dziedziny historii i nauk przyrodniczych w języku niemieckim, a obok nich - autorów greckich i łacińskich w całości, nie zadowalając się szkolnymi podręcznikami; wkrótce straciłem wiarę w Boga i harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mi pogodę i spokój duszy. Niezadługo potem, tęskniąc za nimi, zabrałem się znowu do czytania dzieł najcelniejszych pisarzy polskich, którzy powoli zaczęli koić rozstrój w duszy mojej, aż wreszcie przy czytaniu kolejnej noweli, napisanej przez Józefa Korzeniowskiego (Narożna kamienica), upadłem na kolana i zacząłem się modlić:
Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla Ciebie gotowym uczynić!... I w tej chwili napełnił mię Pan wielką światłością wewnętrzną, która sprawiła, iż uwierzyłem we wszystko, co Kościół święty do wierzenia podaje, i tegoż jeszcze dnia wyspowiadałem się z całego życia. I odtąd 41 lat minęło, jak panuje stały pokój i pogoda niezmącona w sercu moim...