Dzisiejsi twórcy nie walczą już przecież z powszechną obłudą i hipokryzją. Wręcz przeciwnie. To ich idee, którymi tłumaczą użycie – dla swoich celów – ważnych, najczęściej religijnych symboli są albo fałszywe i pokrętne, albo płytkie i banalne. Powściągliwość i Praca, 5/2006
Twórczość głośnego XIX-wiecznego belgijskiego malarza i grafika Feliciena Ropsa (1833 – 1898), znanego zarówno ze skandali obyczajowych, jak i artystycznych, prezentowana była rok temu w warszawskiej Zachęcie. Pokaz ten bez wątpienia był głosem Zachęty w szerokiej dyskusji, jaka od dłuższego czasu przetacza się przez nasz kraj, poświęconej granicom swobody artystycznych wypowiedzi. Wsłuchując się w ten głos, stonowanie opowiadający się za niekrępowaniem twórców etycznymi barierami, należało jednak koniecznie pamiętać o kontekście historycznym: w XIX w. Rops prowokacją walczył z hipokryzją belgijskich mieszczan i z powszechnym wówczas zakłamaniem w sferach polityki obyczajowej, socjalnej, a także międzynarodowej.
Wyzywający wdzięk licznych kobiecych postaci – perwersyjnych i dekadenckich, podkreślających bezwzględną władzę płci pięknej nad światem mężczyzn – bohaterek grafik, rysunków i obrazów Ropsa, w Polsce znany był już od przełomu XIX i XX wieku. Na wystawach sztuki tego artysty w Polsce szczególną uwagę zwracała grafika o ironicznym tytule Porządek panuje w Warszawie. Wykonana w roku 1863, odnosiła się nie do Powstania Styczniowego, lecz do wcześniejszego o lat 30 Powstania Listopadowego. Artysta przypomniał cyniczne zdanie francuskiego ministra, który, w parę dni po klęsce Powstania, właśnie tymi słowami oznajmił zwycięstwo carskiej tyranii. Unoszący się nad trupem Wolności dwugłowy, carski orzeł oraz szereg szubienic i szarżujący kozacy to obraz owego porządku w Warszawie. Zawarta w tytule dzieła przewrotna słowna prowokacja służyła celowi demaskatorskiemu, ujawniającemu hipokryzję elit rządzących oraz drobnomieszczańską mentalność belgijskiego społeczeństwa, przyjmującego dla świętego spokoju każdy polityczny fałsz.
Tłumacząc swój późniejszy, niezwykle skandaliczny rysunek kredką, zatytułowany Kuszenie św. Antoniego, Rops dowodził: Należy przede wszystkim wybić ludziom z głowy pomysły o ataku na religię czy erotykę. Ta wspaniała dziewczyna jest sportretowana bez żadnej rozwiązłej myśli. Akt nie jest erotyczny. Co zaś do religii, to w ogóle jej nie atakuję... Znając już publicystyczną pasję Ropsa, krytykującego wszystkie przejawy życia publicznego i duchowego, trudno w te słowa wierzyć. Uwielbiał skandale, atakował rządy i Kościoły, i zyskał dzięki tej postawie i niewątpliwemu talentowi sławę w całej Europie. Jednak, jak to już podkreśliłem, był to jeszcze wiek XIX, a warte bojów artysty przełamywanie mieszczańskiej mentalności szło opornie.
Ropsowi przyświecały więc zdecydowanie inne, wznioślejsze i ambitniejsze cele niż artystom nam współczesnym, wykorzystującym skandal jako nośne źródło sukcesu, najczęściej niepoparte ani ideą, ani talentem. Dzisiejsi twórcy nie walczą już przecież z powszechną obłudą i hipokryzją. Wręcz przeciwnie. To ich idee, którymi tłumaczą użycie – dla swoich celów – ważnych, najczęściej religijnych symboli są albo fałszywe i pokrętne, albo płytkie i banalne. Bo czyż użycie religijnego symbolu - krzyża - fotografowanego wraz z męskimi genitaliami, można po prostu wytłumaczyć niezwykle społecznie ważną chęcią obnażenia męskiej próżności i fizycznej prężności, sztucznie podtrzymywanej mozolną kulturystyką. Żenujące jest jeszcze i to, że działający w ten sposób twórcy z całą powagą uważają siebie za prześladowanych prekursorów artystyczno-obyczajowej awangardy. Czyżby na Akademiach Sztuk Pięknych nikt im nie mówił o naśladowanych przez nich takich artystach, jak właśnie Rops, Duchamp czy Dali, by wymienić tylko sztandarowe postacie sztuki skandalu?
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»