Romano Guardini pisze, że człowiek staje się chrześcijaninem wtedy, gdy osobiście spotyka Chrystusa. Nie wtedy, gdy poznaje Jego naukę i Jego uczniów, ale właśnie wtedy, gdy spotyka Go osobiście. Problem w tym, że Pan Jezus urodził się jakieś dwa tysiące lat temu. List, 11/2007
Na początku trzeba powiedzieć, że to spotkanie dokonuje się z pewnością przez sakramenty. Na przykład chrzest - jego rytuał wydaje się bardzo prosty: polanie wodą głowy i wypowiedzenie słów formuły. Co się za tym kryje? Otóż Chrystus osobiście dotknął wody, której używamy podczas chrztu. Podczas Nocy Paschalnej wkładamy przecież rytualnie paschał - znak obecności Chrystusa, do wody, która w ciągu następnego roku będzie służyła jako chrzcielna. Odwołujemy się wówczas do Ducha Bożego, unoszącego się nad wodami w czasie stwarzania świata, prowadzącego lud przez pustynię i obecnego w czasie wejścia Jezusa do wód Jordanu. Zanurzenie paschału sprawia, że woda ta rytualnie staje się tą z Jordanu, tą, w której zanurzył się Chrystus. Jeden z Ojców Kościoła, św. Jan Chryzostom, mówił o tym geście: „On uświęcił tę wodę przez to, że przeniknął ją swoją Obecnością". Wodą tą polewamy później głowę chrzczonego. W ten sposób Chrystus dotyka go materialnie i osobiście po raz pierwszy w życiu.
Można powiedzieć, że każdy z nas wybrał już raz Chrystusa - na chrzcie. Ale w praktyce życia ten moment wyboru staje przede nami co chwilę. Raz podjęta decyzja nie oznacza, że teraz mam już spokój, mogę żyć po swojemu.
Jak nie przegapić momentów, w których nas dotyka? W moim życiu te chwile jakoś szczególnie wiążą się z Jasną Górą. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że tam upewniłem się w swoim powołaniu, że często chodzę do tego miejsca z pielgrzymką i widzę tam rzeczy, które potwierdzają działanie Pana Boga.
Jedno z tych zdarzeń wyglądało następująco. Zostałem poproszony o wygłoszenie w Częstochowie konferencji przy okazji pielgrzymki studentów, która odbywa się w jedną z sobót maja. Dzień wcześniej nastawiłem sobie budzik, aby zdążyć na poranny pociąg z Warszawy. Przyjechałem na dworzec. Była godzina 6.55, pociąg - z tego, co pamiętałem - miał odjechać o 6.05. Patrzyłem na zegar i dopóki widziałem na jego wyświetlaczu godzinę szóstą, byłem spokojny. Trochę się dziwiłem, że nikt nie czeka na ten pociąg, że nie został zapowiedziany, ale uznałem, że to mało ważne. Muszę przyznać, że rano mój mózg dosyć wolno się „rozgrzewa"... Nagle zegar wyświetlił godzinę siódmą. Patrząc na zegar, zacząłem do siebie mówić: „Siódma, siódma... Zaraz, a o której ja mam ten pociąg?". Poszedłem sprawdzić na rozkładzie: 6.05. A jest 7.00. Co to znaczy? Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że przyjechałem na dworzec o godzinę za późno. Co teraz, jak zdążyć na konferencję? Postanowiłem szybko zorganizować sobie samochód do Częstochowy. Pobiegłem do metra. Mogłem telefonować do klasztoru tylko podczas postoju na stacjach, poza nimi znikał zasięg telefonu. Kiedy wysiadłem na ostatniej, piątej stacji, samochód już na mnie czekał. Ruszyłem i w ostatniej chwili zdążyłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.