Romano Guardini pisze, że człowiek staje się chrześcijaninem wtedy, gdy osobiście spotyka Chrystusa. Nie wtedy, gdy poznaje Jego naukę i Jego uczniów, ale właśnie wtedy, gdy spotyka Go osobiście. Problem w tym, że Pan Jezus urodził się jakieś dwa tysiące lat temu. List, 11/2007
Guardini proponuje następujący eksperyment myślowy: wyobraź sobie spotkanie z Chrystusem. Idziesz samotnie w góry. Na szlaku spotykasz wędrowca, który idzie w tę samą stronę. Zaczynacie iść razem. Wydaje się interesującym, mądrym człowiekiem. Rodzi się między wami nić sympatii - cieszysz się, że ktoś taki idzie z tobą. W którymś momencie zwraca się do ciebie: „Jestem Synem Bożym. Jeśli mi zaufasz, osiągniesz zbawienie, jeśli nie - utracisz je". Każdy z nas musi przeprowadzić z Nim ten dialog, musi stanąć przed dylematem: zaufać Mu czy nie. Wędrowiec wydaje się być naprawdę zajmującym człowiekiem, ale przecież Go nie znam. Jest sympatyczny, ale co, jeśli mnie oszukuje? A jeżeli rzeczywiście jest Zbawicielem?
Jeśli kłamie, wygram opuszczając Go, a przegram pozostając, bo pójdę za fałszywym zbawicielem, których dziś przecież nie brakuje. Jeżeli jednak to, co mówi, jest prawdą, odchodząc stracę swoją życiową szansę. Ilość danych, które posiadam w takiej sytuacji, jest zawsze niewystarczająca, dlatego muszę zaryzykować. Jak poznać, czy to prawdziwy Zbawiciel? Kryterium jest Ewangelia; trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, co wybieram, jest z nią zgodne, czy nie. Wybierając Ewangelię, dajemy Jezusowi możliwość działania; wybierając dobro, wybieram Chrystusa. Zwykle wybór zgodny z Ewangelią będzie trudniejszy niż inne możliwości.
Kiedy miałem 17 lat i pojawiły się we mnie pierwsze dylematy dorosłego życia, uświadomiłem sobie, że to naprawdę fatalnie, że będę musiał umrzeć. Pomyślałem, że śmierć to największa pułapka życia - skoro ma mnie spotkać coś takiego, lepiej byłoby w ogóle nie istnieć. Spotykam się z ludźmi, uprawiam sport, zachwycam się przyrodą i z tego wszystkiego trzeba będzie zrezygnować, trzeba będzie umrzeć. Przecież to bez sensu. Ale od takiego myślenia wyzwala nas Pan Jezus. On przyszedł, żeby z czegoś tak bezsensownego jak śmierć uczynić bramę życia. Bramę do świata, którego nie jestem sobie w stanie wyobrazić, ale w którym będę miał pamięć, tożsamość, swoje ciało i wszystkie te chwile, w których On działał tutaj.
Chrystus jest Kimś, kto nadaje sens wszystkim moim wyborom. Każdy mój krok za Nim robię po to, by On mógł działać. On działa już teraz, a ostatecznym Jego działaniem będzie przeprowadzenie mnie przez granicę śmierci. Śmierć to najsensowniejsza rzecz na świecie zrobiona z czegoś zupełnie bezsensownego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.