Gdy umarło nasze pierwsze, nienarodzone dziecko, wszystko straciło swoją naiwną, bo złudną postać wiecznego trwania. Doświadczyliśmy, że to nie my dajemy życie i nie myje podtrzymujemy List, 12/2008
„Nie wiem, jakie dzieci powierzy nam w przyszłości Pan Bóg, do czego je powoła i czego będzie oczekiwał od nas, ich rodziców. Mam nadzieję, że obdarzy je zdrowiem i długim życiem, byśmy mogli się nimi nacieszyć już tutaj. Wiem jednak, że jakkolwiek będzie - przyjmiemy je wszystkie, niezależnie od tego, czy będą żyły dziesięć tygodni, jak Staś, pięć miesięcy, rok czy osiemdziesiąt lat. Pokochamy je wszystkie, a Bóg da nam do tego siłę. Bo jak tu odmówić niesamowitej ufności, z jaką Pan powierza nam tych, których kocha?"
Obrazek na ścianie, LIST 12/07
Napisałam te słowa rok temu. Dziś jest z nami już Zosia, trzymiesięczna siostra Stasia, nasze kolejne dziecko. Bóg dał nam siłę - teraz mogę to napisać. Po śmierci dziecka potrzeba jej bardzo, bardzo dużo, by odważyć się na przyjęcie kolejnego malucha. Bez walki z samym sobą, bez oczyszczania swoich pragnień i intencji, opierając się wyłącznie na naturze, zarówno pierwszy krok zmierzający do poczęcia, jak i czas oczekiwania na narodziny może być dalece traumatyczny.
Może okazać się wręcz zbyt trudny, by się na niego zdecydować. Niby to takie oczywiste stwierdzenie, że aż banalne: wszystko, co żyje, może umrzeć. Niby wszyscy mamy tę świadomość, a mimo to rzadko myślimy o śmierci swojej i tych, których kochamy. A już na pewno nigdy jej nie oczekujemy bez wyraźnych, ostatecznych przesłanek.
życia stracić się nie da
Gdy umarło nasze pierwsze, nienarodzone dziecko, wszystko straciło swoją naiwną, bo złudną postać wiecznego trwania. Dotknęliśmy kruchości istnienia, które rozpada się bez wyraźnych przyczyn, nawet to najmniejsze, najbardziej hołubione, skryte w miejscu najbezpieczniejszym w świecie- pod sercem matki.
Doświadczyliśmy, że to nie my dajemy życie i nie myje podtrzymujemy, że nie leży to też w mocy lekarzy, że życia nie gwarantują również witaminy i zdrowy tryb życia ani pozytywne myślenie. Wszystko jest jak sucha trawa. Doświadczyliśmy, że jedyne, co możemy z życiem zrobić, to je przyjąć lub oddać, pozwolić, by przepływało przez nas.
Nie wspominam tu o tym, że życie można również stracić, bo kolejną prawdą, jaką odkryliśmy, towarzysząc naszemu Stasiowi, jest właśnie ta, że życia - swojego ani czyjegoś - stracić się nie da. Zmienia ono swoją postać, staje się inaczej obecne, ale nigdy nie przepada bez śladu.
Wciąż raz po raz, znienacka, opada mnie tęsknota za ciepłym dotykiem mojego synka, choć nigdy nie trzymałam go w ramionach. Tęsknię za jego twarzą, której nigdy nie widziałam. Ale on sam jest z nami. Bardzo trudno to opowiedzieć, bo nie znajduję zbyt wielu słów na opisanie jedności ze światem zmarłych. To taka niewyrażalna bliskość.
Obecność Stasia jest nie mniej intensywna niż jego małej siostry. Czasem, wykonując szereg rutynowych czynności wokół niej - karmiąc, przewijając, chodząc z nią na spacer - myślę, jak różne są te nasze dzieci, jak różnej troski wymagają i jak odmienne dary z sobą niosą. Ale i Staś, i Zosia angażują nasze serca i sprawiają, że oboje z mężem konsekwentnie, dzień po dniu, coraz bardziej dojrzewamy.
Niemowlęta mają niezwykłe oczy. Kiedy Zosia urodziła się i spojrzała na nas, odczułam w tym spojrzeniu mądrość i powagę nieba. Byliśmy w tamtej chwili tak bardzo we czworo! Radość z narodzin Zosi, niczym współbrzmiący ton, dołączyła we mnie wespół z tamtą niezwykłą radością, jaką dał nam Pan Bóg po śmierci Stasia - po jego narodzinach dla nieba. Oto kolejny człowiek, którego życiu mamy szansę towarzyszyć, którego miłość będziemy odczuwać i sami go nią obdarzać.
Pomyślałam wtedy, że dzieci są jak czuły Boży dotyk. Tuląc dopiero co narodzoną córeczkę, poczułam, jak wiele błogosławieństwa jest w naszym życiu, jak wielka łaska przez nią na nas spływa. Poczułam, że to, co naturalne i powszechne, wcale nie jest oczywiste. Że każde poczęcie i narodziny to cud, od początku do końca. Narodziny Stasia to też był cud, wcale nie radosny; trudny, niezrozumiały, ale przemieniający nasze życie i - co najważniejsze – wiarę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.