Człowiek krzywdzi siebie, gdy - przez zbytnią ambicję - pragnie osiągnąć religijne rezultaty natychmiast, tu i teraz, a także wtedy, gdy widzi w religii skuteczne antidotum na swoje bolączki. Wówczas rzuca się ślepo w wir jej wymagań, obrzędów. List, 4/2009
W jaki zatem sposób religia może szkodzić zdrowiu psychicznemu? Może być szkodliwa na poziomie wdrażania w życie religijnych norm, realizacji kodeksów etycznych, przez presję, jaką się często wywiera w celu zwiększenia efektywności jej wymagań.
Może szkodzić przez zbytnią surowość życia, którą człowiek sobie narzuca, przez opaczne rozumienie religijnych nakazów i ignorancję. Człowiek krzywdzi też siebie, gdy - przez zbytnią ambicję - pragnie osiągnąć religijne rezultaty natychmiast, tu i teraz, a także wtedy, gdy widzi w religii skuteczne antidotum na swoje bolączki. Wówczas rzuca się ślepo w wir jej wymagań, obrzędów.
Zaczyna w niej dostrzegać możliwość sterowania życiem, magiczne zaklęcie, szansę na szybką odmianę swojego losu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy to zaangażowanie nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Wówczas pojawiają się rozczarowanie, zobojętnienie i marazm. Bywa że osoba, która tego doświadcza, odchodzi od religii albo odwrotnie - zaczyna jeszcze więcej od siebie wymagać, jeszcze staranniej, z pedantyzmem wypełnia zobowiązania. Tak zrobił Marek, jeden z moich rozmówców.
wciąż niedoskonały
Marek ma 23 lata. Jego życie było zawsze idealnie zaplanowane. Wymagania stawiała mu matka, lekarka, ona też określała cele. Oczekiwała od syna, że powtórzy jej życiowe wybory i tak jak ona zajmie się medycyną. Wszystko temu celowi podporządkowała: wychowanie, edukację. Dobierała Markowi znajomych, wybierała szkoły, posyłała na dodatkowe zajęcia.
Sprawiała, że stawał się całkowicie uzależniony od jej wskazówek i rad. Marek nie podejmował samodzielnie żadnych działań, o wszystko pytał: o to, czy może spotkać się z kolegami, wyjść na boisko, przeczytać wybraną książkę. Matka nie pozwalała, aby Marek, choćby w jednej tylko sferze swojego życia, wykazał samodzielność. Bała się, że straci kontrolę nad jego życiem. W końcu studia medyczne stały się rzeczywistością. Poznałem Marka, gdy był na trzecim roku.
W pewnym okresie życia, tuż przed rozpoczęciem studiów, Marek znalazł dla siebie margines swobody. Była nim - jak mi opowiadał - prężnie działająca, sympatyczna i głęboko uduchowiona grupa religijna, na której czele stał charyzmatyczny ksiądz. Marka zafascynowała silna osobowość kapłana, znakomite homilie, zdolności przywódcze. Zaprzyjaźnił się z duszpasterzem, starał się go naśladować we wszystkim, w modlitwie, w mówieniu o Bogu, w życiu Ewangelią.
Zaczął realizować model religijności, który u niego podpatrzył: codziennie odmawiał Liturgię Godzin, różaniec, uczestniczył w Eucharystii, co miesiąc przystępował do spowiedzi. Ponadto angażował się w pracę swojej grupy religijnej, ukończył kurs ewangelizacji, prowadził katechezy, spotykał się z nowymi członkami grupy.
Później przyszła także pora na wolontariat: dyżury w parafialnym biurze Caritasu, wizyty w hospicjum. Towarzyszyło temu intensywne życie liturgiczne, pielgrzymki, dni skupienia, rekolekcje. Zdarzało się, że Marek uczestniczył w Mszy świętej dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Częściej także przystępował do spowiedzi. Do konfesjonału zaglądał niekiedy co tydzień.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.