Tylko budowanie wspólnoty w perspektywie wiary w Trójjedynego Boga może stawać sie dla chrześcijan odkrywaniem szczęścia, do jakiego został powołany każdy człowiek bez wyjątku i to w chwili stworzenia. Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym, 1(70)/2004
Oczywiście nie chodzi o to, by przez całe życie ogrzewać się przy palniku kuchenki gazowej, skoro można piękniej przy kominku. Jednak niebezpieczeństwo tkwi w tym, że płodność wspólnot może okazać się ograniczona do swoich murów. Wówczas, należący do różnych wspólnot ludzie wchodząc w zwyczajne i szare życie, nie potrafią korzystać z pięknych doświadczeń nabytych w swoich wspólnotach. Smutną ilustracją tego zjawiska są eks-członkowie różnych wspólnot, którzy zupełnie nikną w szarym tłumie, na przykład po zakończonych studiach wyznaczających często kres formacji we wspólnotach. Taka sytuacja kończy się najczęściej dotkliwym paraliżem wiary.
Mit piąty: wspólnota jako szkoła
Jean Vanier, doskonały obserwator mechanizmów rządzących wspólnotami, a jednocześnie aktywny uczestnik życia wspólnotowego zauważył, że wiele osób decyduje się na przynależność do jakiejś grupy, chcąc poznać taką a nie inną duchowość, uzupełnić swoje braki katechetyczne lub też te zwyczajne – ludzkie. Grupa o takim nastawieniu nie tworzy jednak jeszcze wspólnoty! To raczej grupa uczniów czy słuchaczy, a nie wspólnota, gdzie ludzie mają troszczyć się nawzajem o swój rozwój. Szkoła ze swojej natury zawsze będzie wybijać rytm pewnej pasywności, skłaniać do odegrania roli słuchacza i wykładowcy; rytm pewnej rywalizacji i sukcesu, malowanego tłem porażki drugiego.
Czasami można odnieść wrażenie, że niektórzy przychodząc do wspólnoty, próbują odegrać w niej także rolę klienta, który wszedł do supermarketu i teraz oczekuje fachowej, szybkiej i skutecznej obsługi: modlitwy, skupienia, uzdrowienia, czasami dobrej zabawy w gronie znajomych, którzy zawsze coś zaproponują („klasyczne oazowe” zabawy andrzejkowe organizowane przez stare grono „wyjadaczy”). Jednak krzywdę robi się sobie nawzajem, kiedy w takiej wspólnocie, wciąż będą pracować na pełnym etacie ludzie z syndromem „matki Polki”. Od noszonych ciężarów urywają się im ręce, ale nie mówią o tym ani słowa, wierząc gorąco, że w ten sposób niosą pomoc ludziom. Takie budowanie mitu o wspólnocie tylko przyczynia się do triumfów pasożytnictwa wspólnotowego. Zabija ono w ludziach możliwość dojrzewania i wzrastania we wspólnocie: i to nie tylko w wierze, ale w tym, co zwyczajnie ludzkie.
Początkiem każdej wspólnoty jest decyzja na miłość, a więc przyjęcie – czasami wręcz przygarnięcie się nawzajem (zob. Rz 15, 7). Temu przygarnięciu towarzyszy często walka o drugiego, by go nie wykreślić z mojego życia. Tą walką jest przede wszystkim decyzja na przebaczenie. To właśnie przebaczenie jako nieustanna gotowość do przyjęcia słabości drugiego, ale i zgody na wymaganie od siebie, jest miarą sukcesu we wspólnocie. Doskonale pojęli to cystersi, którzy w swoich konstytucjach zawarli myśl o tym, że utrzymanie jedności pomiędzy braćmi możliwe jest jedynie za cenę autentycznego wysiłku wzajemnego przebaczania sobie.
We wspólnotach, w których żyje mit wspólnoty jako szkoły, nie ma miejsca na przebaczenie, bo miarą sukcesu jest efektywność pracy i wyrabianie w określonym czasie narzuconych sobie norm.