Parafia w czasach wolnego rynku

Coraz częściej własna parafia, to nie ta, w której mieszkamy, ale ta, w której – najogólniej rzecz ujmując - czujemy się dobrze, której styl duszpasterskiego działania nam odpowiada. Chodzi tutaj o poszukiwanie takiej wspólnoty, takiej liturgii i takiego kościoła, które zaspokoją rzeczywiste potrzeby duchowe. Więź, 5/2003



Zdaję sobie sprawę, iż natychmiast padnie tutaj kontrargument mówiący o zależności między religijnością wiernych a geograficzną bliskością kościoła. Owszem, zależność taka istnieje, jest ona jednak typowa dla religijności typu tradycyjnego, dziedziczonego[5] . Że z erozją takiej zależności mamy dzisiaj do czynienia, widać choćby na przykładzie społeczności wiejskich. Nowi mieszkańcy podmiejskich wiosek-noclegowni nie chcą wcale tak bardzo integrować się z lokalną społecznością, także w wymiarze parafialnym, i wolą udać się do miasta, by uczestniczyć w bardziej „wystawnej” Eucharystii, która pozwoli im na jej głębsze, pełniejsze przeżycie. Podobnie jest z mieszkańcami miejscowości filialnych, którzy wolą udać się do kościoła parafialnego niż partycypować w swojej, często skromnej w oprawie, Eucharystii. Element subiektywno-duchowy bierze znów górę nad obiektywno-prawnym. Niestety, choć można nad tym ubolewać, przechodzenie od – nazwijmy to – parafialnego patriotyzmu do parafialnego kosmopolityzmu jest faktem. Dla wielu, zwłaszcza młodych ludzi, przynależność do lokalnej wspólnoty jest wartością dość iluzoryczną, tym bardziej, iż większość swoich potrzeb realizują poza nią.

Ks. Ryszard Kamiński proponuje, by w strukturze miasta stworzyć coś na kształt „Kościoła miejskiego”, który miałby realizować inicjatywy pastoralne o wymiarze ponadparafialnym, ogólnomiejskim [6]. Oferta tej „superparafii” (jednej czy też kilku, w zależności od wielkości miasta) musiałaby być różnorodna, szeroka, w miarę pełna, tak by rzeczywiście można w niej było zaspokoić zróżnicowane i wielorakie duchowe potrzeby. Oczywiście, taka struktura wymagałaby dużego zespołu ludzi, tak duchownych jak i świeckich. Mógłby tam pracować zespół kilku (kilkunastu?) księży o dość ściśle określonych specjalizacjach. Dzisiaj wciąż w większości przypadków ksiądz diecezjalny musi być omnibusem, zarówno doskonałym specjalistą od duszpasterstwa dzieci i chorych, świetnym spowiednikiem i kaznodzieją, jak też administratorem i katechetą, a czasami jeszcze – niestety! - budowlańcem. Czy rzeczywiście w każdym powołaniu kapłańskim zawierają się te wszystkie cząstkowe powołania do bycia świetnym pedagogiem w szkole, dobrym mówcą na ambonie, niezłym psychologiem w konfesjonale? Czy da się być dobrym we wszystkim? Zaproponowana struktura pozwoliłaby na odkrycie, rozwinięcie i pastoralne wykorzystanie posiadanych przez kapłanów określonych charyzmatów, a tym samym na lepsze zaspokojenie potrzeb wiernych.

KOŚCIELNA AGORAFOBIA

Od chwili, gdy św. Paweł wszedł na rynek ateński i usłyszał słynne: Posłuchamy cię o tym innym razem (Dz 17,32), drzemie w nas podskórny lęk przed rynkiem. Tak jakby ta pierwsza ewangelizacyjna porażka na agorze zostawiła w nas trwałą skazę. Strach przed rynkiem – jak słusznie zauważa ks. Tomasz Halik – w sytuacji postkomunistycznej może być jeszcze większy [7]. Po minionym systemie odziedziczyliśmy mentalność rejonizacji i przyzwyczajenie, że wciąż ktoś myśli i wybiera za nas. Zabrzmi to może dość paradoksalnie, ale mentalność ta lepiej chyba korespondowała z administracyjno-egzekucyjną wizją parafii niż współczesny wolnorynkowy liberalizm (czy nie tutaj mają swoje źródło swoiste „tęsknoty” za minioną epoką ujawniające się w niektórych kościelnych środowiskach?). Strategia administracyjno-egzekucyjna musi ustąpić miejsca strategii ewangelizacyjno-ofensywnej, którą wręcz wymusza sytuacja wolnorynkowego pluralizmu, a która bliższa jest przecież samej Ewangelii.

Trzeba pamiętać, że parafia nie powstała z Bożego ustanowienia. Zrodziła się dopiero we wczesnym średniowieczu, w określonym kontekście historycznym i musiała odpowiedzieć na ewangelizacyjne zapotrzebowanie tamtych czasów. Ale czasy mają to do siebie, że się zmieniają, a my – zgodnie z łacińską maksymą – zmieniamy (powinniśmy się zmieniać?) wraz z nimi. Ewangelia w niczym nie zmieniła się ani nie zestarzała, nic nie straciła na swej nowości. Starzeją się jedynie metody jej proponowania. Parafia – jako miejsce głoszenia Ewangelii światu – w tym, co strategiczne, musi się zmieniać wraz ze światem, w którym trwa.

Żyjemy na rynku, w tym także – coraz częściej – na „wolnym” rynku parafii. Rynek nie znosi pustki. A klient szuka takiego sklepu, w którym dostanie to, czego potrzebuje, co mu się podoba, czego szuka. Nie znalazłszy w jednym sklepie, pójdzie do drugiego. Ba, będzie szukał tak długo aż znajdzie, nie zadowalając się żadnym towarem zastępczym. Coraz mniej takich (chociaż wciąż jeszcze są), którzy chodzą tylko do pobliskiego, dobrze znanego sklepu za rogiem, bo ten sklep już nie jest w stanie zaspokoić ich potrzeb. Coraz częściej zaglądają do supermarketu. Czują się tam zrazu obco, nie tak jak w swoim sklepie na osiedlu, gdzie znają wszystkich i wszyscy ich znają. Ale idą tam mimo wszystko. I wcale nie dlatego, że tam bardziej kolorowo. Idą tam dlatego, że mogą znaleźć wreszcie to, czego naprawdę potrzebują.

***


ks. Andrzej Draguła – ur. 1966. Ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Doktor homiletyki, dziennikarz, logopeda. Wykładowca w seminarium diecezjalnym oraz Gorzowskiej Sekcji Wydziału Teologicznego UAM. Redaktor odpowiedzialny „Aspektów” – diecezjalnego wydania tygodnika „Niedziela”. Rzecznik prasowy Kurii zielonogórsko-gorzowskiej i Przystanku Jezus. Mieszka w Zielonej Górze.


Przypisy
1 Ks. Ryszard Kamiński, „Duszpasterstwo w społeczeństwie pluralistycznym”, Lublin 1997, s. 239.
2 Kard. Joseph Ratzinger, „Partia Chrystusa czy Kościół Chrystusa?”, „Znak” 1992 nr 10, s. 149-150.
3 Tamże, s. 147.
4 R. Kamiński, dz. cyt., s. 239.
5 Religia to jest to, co się dziedziczy, co jest związane z tradycją, co było przekazywane w małej wspólnocie powiązanej ze sobą bardzo silnymi, różnorodnymi i niepoddawanymi refleksji więzami. Niektórzy twierdzą, że właśnie opuszczenie takich małych, najczęściej wiejskich wspólnot jest źródłem sekularyzacji. Ale to jest tylko kryzys tradycyjnej religijności, która jest jednocześnie wielką szansą dla wiary – Tomaš Halik, „Strach ma wielkie oczy”, Gazeta Wyborcza 21-22 grudnia 2002 r., s. 25-26.
6 R. Kamiński, dz. cyt., s. 239.
7 T. Halik, dz. cyt., s. 25.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...