Jedziemy z Jerzym do szkoły. Na moście Poniatowskiego wojsko i zapory przeciwczołgowe. W szkole cisza. Lokujemy się na zapleczu klasy. Wpada Andrzej – historyk. Analizuje przyczyny. Mówi dużo. Przerywam mu. Domagam się syntezy. Co potem? Gubimy się. Więź, 12/2006
19.
Przeciągły dzwonek do drzwi. Jest 22 godzina. Żona wybiegła otworzyć. Słyszę jakieś głosy. Czyżby? To nieprawdopodobne. Wstaję od biurka. Poznałem ich rzutem oka. Rysio i Jarek. Moi wychowankowie sprzed 3 lat. Witamy się serdecznie. Zziębnięci. Jeden siny drugi różowy Jak tamci przy koksowniku. Każę im się rozebrać. Na to czekali. Stawiają w kąt pistolety, potem płaszcze i resztę. Żona jeszcze przestraszona. Rysio się śmieje – co, boi się Pani polskiego wojska. Śmiejemy się wszyscy. Zasiadamy. Herbata, kanapki. Mam trochę wina. Oni też. I rozmowy, rozmowy, rozmowy. Długo w noc.
Słyszeli o mnie. Przyszli sprawdzić, czy mogą się przydać. Mają tu właśnie patrol. Opowiadam im wszystko od początku. O Żonie też. Jarek wtrąca kojącym głosem – „stanowicie państwo dopiero czwarty garnitur, jeszcze trzeci cały nie siedzi”: Zdębiałem. Skąd u niego taka metafora? Zaczęli o sobie. Przedłużyli im służbę do wiosny. Nie narzekają. Przepytuję ich. Szczegółowo. Takiej gratki mogę już nie mieć. Obecnie łażą tylko po ulicach określonych. Prawie dokładnie na moim szlaku. Stanowią drugi rzut czy pas ochrony „Pan psor to nawet nie wie, jakie tu asy mieszkają” – śmieje się Rysio. Przedwczoraj „wyjęli z rąk zomowców” dziewczynę, co pisała po murze. Jak to co? Odwieźli ją do domu! Bardzo dziękowała, ale nie chciała się umówić.
Biorę się za pranie mózgów. Najpierw ogólna sytuacja. Zachód. Armia Czerwona. Wywołuję duchy przeszłości. Dorwałem ich. Biedacy słuchają. Jarek wysiada pierwszy. Kleją mu się wyraźnie oczy. Rysio patrzy na zegarek. Wstają nagle. Przepraszają za najście. Wychodzimy do przedpokoju. Ubierają się bez pośpiechu. A propos, czy ja potrzebuję sobie coś załatwić! Co? No pralkę, lodówkę jakiś odkurzacz! Mają dojście. Trzeba żyć! Póki co! To się niedługo skończy! Będą się żenili. Zasypiam w ubraniu.
28.
Przyszły: Grażyna, Baśka i Bronka – wszystkie polonistki. Wręczyły mi 7500 zł. Tyle ile mi nie wypłacili. Wiem wszystko co w szkole.
Starego też zawiesili. Na krótko. Już jest z powrotem.
Nazajutrz upijam się. W domu. Sam na sam. I katuję papier. Chyba ze 12 stron podaniowego. Czego tam nie było!