Jestem jak chasyd, który mówi, że do cadyka nie jeździ po to, żeby słuchać, czego ten naucza. On jedzie zobaczyć, jak cadyk ma zawiązane sznurówki. Mnie wystarczyło patrzeć, jak Papież ma zawiązane sznurówki.
Jest jakiś najbliższy Ci wizerunek Chrystusa?
Chrystus Pantokrator – w kościołach powinien być na pierwszym miejscu. Bo w świątyni człowiek ma się koncentrować nie na Krzyżu, tylko na rzeczywistości Zmartwychwstania. Na Chrystusie, który jest Panem, który triumfuje. Bo wierzę tylko w Chrystusa, który jest zwycięzcą. Jezus na tronie i z księgą to znak: „nie bój się, jam zwyciężył świat”. Owszem, to sprawa podstawowa, że Jezus przeszedł przez Krzyż, ale przeszedł w swojej drodze do zwycięstwa. Świątynia ten triumf musi dawać człowiekowi odczuć.
Tradycja sztuki sakralnej jest wspaniała, ale nastąpiło przeraźliwe tąpnięcie, trzeba wołać na trwogę. Malarstwo, muzyka – są dzisiaj potworne. To szersze zjawisko, upadek estetyki. Ale od Kościoła oczekuję, że – jak dawniej współpracował z największymi artystami świata – tak dalej będzie promować to, co najlepsze.
A nie żebyśmy obwieszali świątynie np. portretami Jana Pawła II.
To mnie nie drażni, bo podkreśla spotykanie się świata świętych i grzeszników. Jesteśmy ludźmi, potrzebujemy autorytetów, tej świadomości, że ktoś, kto był tak blisko nas, jest świętym. Jana Pawła II nie słuchałem, kiedy mówił, nie czytam jego encyklik. Ale święty człowiek nie potrzebuje gadać, musi tylko być.
Bo ja jestem jak chasyd, który mówi, że do cadyka nie jeździ po to, żeby słuchać, czego ten naucza. On jedzie zobaczyć, jak cadyk ma zawiązane sznurówki. I mnie wystarczyło patrzeć, jak Papież ma zawiązane sznurówki.
Powiedziałeś, że sztuka przez piękno prowadzi do Boga, ale użyłeś też zwrotu „sztuka sakralna” – czy sztuka piękna to jednocześnie sztuka sakralna?
Sztuka sakralna to np. ostatnie obrazy van Gogha, który jest dla mnie świeckim mistykiem. A jak jest mistyka, to jest i Bóg. Zbanalizowane przez popkulturę „Słoneczniki” przedstawiają według mnie słoneczniki stojące już w niebie, na stole u Pana Boga. Z National Gallery w Londynie wyszedłem roztrzęsiony. Z lewej Cézanne, z prawej Gauguin, a na wprost rażący z siłą bomby atomowej van Gogh – cała reszta towarzystwa jakby nie istniała. Bo od „Słoneczników” bije światło, jakby wewnątrz miały reflektor.
Słowem Bożym jest też przyroda. W lesie – nie w sadzonej monokulturze, ale w prawdziwym lesie – czuję się jak w świątyni; podobnie pisał Heschel. Albo pojedź w góry. Już się człowiek czuje dziwnie, już ludzie modlą się sami z siebie albo mówią sobie „dzień dobry” na szlaku. No, co ich nagle wzięło, czy na osiedlu tak mówią? Ludzie czują, jak ta przestrzeń, w którą wchodzą, sakralizuje się, sama z siebie. Podobne uczucie ma towarzyszyć wejściu do kościoła: miałem tak w Wesołej, gdzie są polichromie Nowosielskiego – coś pięknego!
Więc wchodzisz do kościoła w Wesołej i co się z Tobą dzieje?
I czuję się tak, jakbym się dopchał do niebiańskich przedsionków. Albo przynajmniej zbliżył. A jeszcze za chwilę wejdzie Chrystus... I wtedy zwykły świat jest już daleko za drzwiami.
I to jest dla mnie sztuka sakralna. Poezje Rimbauda, sonaty Debussy’ego, niektóre dramaty Becketta, powieści Kafki – chociaż nigdzie nie pada słowo Bóg. Impresjoniści – oni malowali rajskie ogrody. Nie raj utracony, ale raj z powrotem odnaleziony. Albo prace Nowosielskiego czy muzyka Góreckiego. Sztuka w swoich wybitnych dziełach już jest sakralna. Działa wtedy jak ikona, która jest oknem – otwierasz to okno i widzisz niebo. To jest bardzo ważna sprawa, bo to jest też pytanie o sens i cel sztuki. Dla mnie jest on oczywisty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.