Ryś miał roczek i nad wyraz dobrze się rozwijał. Nic nie zapowiadało dramatu. Ale zanim rodzice dowiedzieli się, że w ciele ich dziecka rozwija się nowotwór, przeszli psychiczne piekło.
Minęło sześć lat, a rodzice, mimo pewnego dystansu, ciągle opowiadają o tych wydarzeniach nie bez emocji. Zaczęło się od tego, że pewnego poranka zauważyli u Rysia paraliż nerwu twarzowego. Następnego dnia Ewa Gorzelak i jej mąż Zbigniew Dziduch, z zawodu aktorzy, poszli do lekarza. Od tego czasu zaczęła się ich wędrówka po przychodniach publicznej i prywatnej służby zdrowia, a zarazem trzymiesięczny przegląd niekompetencji lekarzy, która doprowadziła niemal do śmierci ich synka.
Trafić na lekarza
„Na początku Rysia położono w szpitalu zakaźnym, gdyż rozpoznane u niego objawy mogła dawać bolerioza – opowiada Ewa Gorzelak. – Badania krwi ją wykluczyły, zaplanowano tomografię. Jednak trzeba było na nią czekać w kolejce, tymczasem inny neurolog, obejrzawszy Rysia, powiedział, że na paraliż nerwu twarzowego natychmiast trzeba podać sterydy. Zmieniliśmy szpital i oddział – tym razem dziecko położono na neurologii. Tam podano sterydy oraz zrobiono kolejne badania. Tomografia komputerowa wykazała, że Rysio może mieć nowotwór, natomiast opis rezonansu magnetycznego brzmiał zgoła inaczej: zmiany zapalne po przebytym zapaleniu ucha. Wszyscy się bardzo cieszyli, że nowotwór na sto procent został wykluczony. A buźka? Nawet gdyby nie miała nigdy idealnie być prosta – przecież z tym da się żyć!”.
Czujność rodziców została całkowicie uśpiona. Jeżeli lekarze z taką pewnością wykluczają nowotwór, to dlaczego rodzice, którzy nigdy nie mieli z tą chorobą styczności, mieliby się jej doszukiwać? Po trzech tygodniach pobytu w szpitalu Rysio dostał wypis, powoli odstawiono mu sterydy i wyznaczono badanie kontrolne za 3 miesiące.
Tego badania chłopiec by już nie dożył. U dzieci nowotwory rozwijają się niezwykle dynamicznie.
Ponieważ syropki zalecone przy wypisie ze szpitala niewiele pomagały, rodzice Rysia rozpoczęli wędrówkę od lekarza do lekarza. Kolejni specjaliści zaglądali dziecku do ucha, oglądali badania, ale nic nowego z tego nie wynikało. A Rysio czuł się coraz gorzej. Wybitny profesor laryngologii zalecał inhalacje z ziółek… I tyle. Skoro medycyna tradycyjna nie dawała zbyt dużych efektów, rodzice sięgnęli po medycynę niekonwencjonalną – homeopatię. Trafili na lekarza, który rzeczywiście skupił się na pacjencie: przeprowadził bardzo wnikliwy wywiad, zawsze był pod telefonem i reagował na każde zmiany samopoczucia chłopca. Przy okazji pocieszał rodziców, że „z paraliżem sobie poradzimy”. Zapewniał, że na co dzień „to on leczy poważniejsze przypadki – konsultuje pacjentów na onkologii”.
„Ten lekarz stał się w pewnym momencie najważniejszym człowiekiem w naszym życiu. Ponieważ Rysio każdego dnia czuł się inaczej, dzwoniliśmy do niego po poradę parę razy dziennie, kupowaliśmy coraz to nowe granulki, chodziliśmy do niego na wizyty. Wiedział o naszym synku niemal wszystko – wspomina tata Rysia. – Gdy jednak po jakimś czasie okazało się, że Rysio ma nowotwór, wyparł się jakiejkolwiek odpowiedzialności. Przecież to nie on robił badania. On tylko leczył to, co zdiagnozowali «normalni» lekarze. Nawet nie zadzwonił zapytać, czy Rysio żyje… I to chyba bolało najbardziej. Staliśmy się niedobrymi pacjentami, którzy łatwo mogli zszargać mu reputację. Trochę szkoda, że tego nie zrobiliśmy, aby przestrzec innych, ale w tamtym czasie mieliśmy ważniejsze problemy – walkę o życie naszego dziecka”.
Nie tracić nadziei
Guz osiągnął już rozmiary mandarynki, wyrzucał martwe tkanki uchem. Rodzice z Rysiem byli akurat w szpitalu laryngologicznym. Chłopiec czekał na operację ucha i nowotworu nikt się nie spodziewał. Nagle Rysio zaczął wymiotować i tracić kontakt. W trybie pilnym wstawiono mu zastawkę. I wreszcie postawiono właściwą diagnozę…
„Wspaniały lekarz, który uratował Rysiowi życie, powiedział nam po operacji, że tu właściwie potrzeba cudu, bo najprawdopodobniej jest to chwilowe przedłużenie życia – mówi Zbigniew Dziduch. – Inni lekarze w rozmowie z nami odwracali wzrok. Bali się spojrzeć nam w oczy, bo dla nich Rysio już nie żył, był przypadkiem beznadziejnym, za późno zdiagnozowanym”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.