Z prof. Jackiem Trznadlem o kłamstwach, poprawności myślenia i „korzyściach” z katastrofy pod Smoleńskiem rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Panie Profesorze, swym „Listem otwartym do Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska” wywołał Pan spore zamieszanie i dyskusję o przyczynach smoleńskiej katastrofy. Pisze Pan: „zwracam się do Pana, Panie Premierze, o powołanie niezależnej Międzynarodowej Komisji Technicznej dla zbadania przyczyn katastrofy. Wnioski takiej komisji, z udziałem najlepszych światowych ekspertów, miałyby podstawowe znaczenie dla opinii publicznej i dla historii”. Czyżby nie wierzył Pan w efekty pracy polskich i rosyjskich prokuratorów?
PROF. JACEK TRZNADEL: – Nie wierzę. Wystarczyło uważnie obserwować to, co działo się po katastrofie. Z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej pytań bez odpowiedzi. Decyzję o napisaniu tego listu, wbrew niektórym sugestiom, podjąłem najzupełniej samodzielnie i, jak dotąd, pozostaję całkowicie sam. Padały zarzuty, że za tą moją inicjatywą stoi jakaś partia, jakaś prawica… Nic podobnego! Dla podkreślenia mojego długoletniego zainteresowania sprawami katyńskimi podpisałem się jako przewodniczący Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej, do czego mam pełne prawo. Wiele spośród osób, z którymi zakładałem tę Fundację w 1990 r., już nie żyje, a teraz pod Smoleńskiem zginęła Bożena Łojek… Nie mogłem więc milczeć, nie mogłem nie zareagować na tę, moim zdaniem, gorszącą bierność polskich władz w dochodzeniu prawdy. Cieszę się, że w ciągu kilku pierwszych dni podpisało ten list około 20 tys. osób, a grupa amerykańskiej Polonii nawet wystosowała podobną petycję do prezydenta Stanów Zjednoczonych.
– Posypały się jednak i głosy oburzenia, że podważa Pan zaufanie do Rosjan i do polskiego rządu.
– Tego się spodziewałem. Dostałem nawet kilka bardzo przykrych listów, w których napisano, iż niewiarygodne jest to, że mam tytuł profesora, że jestem o krok od schizofrenii paranoidalnej, że powinienem się leczyć. Nie sprawiło mi to specjalnej przykrości, a nasunęło skojarzenia z całkiem niedawnymi jeszcze praktykami Związku Sowieckiego, gdy pod pretekstem schizofrenii bezobjawowej więziono i usuwano ludzi niewygodnych dla władzy.
– Na szczęście, w wolnej Polsce zbyt uporczywe domaganie się prawdy jest tylko nazywane oszołomstwem i co najwyżej wyśmiewane…!
– I to bywa bolesne! Ci, którzy dziś starają się w ten sposób niszczyć swych przeciwników, niestety, mają za sobą potęgę wolnych mediów. Trudno się dziwić, że tak łatwo osiągają odpowiedni efekt, skoro społeczeństwo pod względem świadomości obywatelskiej prezentuje się raczej mizernie… Dlatego słowo „oszołom” robi w Polsce tak dużą karierę, i to bynajmniej nie wśród ludzi słabiej wykształconych. W szczególny sposób zapanowało u nas tzw. poprawne myślenie, bardzo odpowiadające tej grupie opiniotwórczej, która we własnym interesie narzuca je szerszym kręgom społeczeństwa.
– A ci „oszołomieni”, czyli inaczej i bardziej samodzielnie myślący, bywają często oskarżani o snucie teorii spiskowych?
– Mało tego, ci niesfornie myślący są uważani za niebezpiecznych, szkodliwych dla Polski. Sam kiedyś znalazłem się na takiej liście, sporządzonej przez … pana Adama Michnika. A tymczasem w każdej krytycznej sytuacji – na przykład takiej, z jaką mamy obecnie do czynienia – naturalne jest przecież rozważanie wszelkich możliwych scenariuszy, a nawet domniemań. Historycy uważają to za normalne. Zaprzeczanie i wykluczanie z góry jakiejkolwiek wersji niewyjaśnionych zdarzeń zamyka drogę dotarcia do prawdy.
To tak, jakby np. Niemcy zaprzeczali, że pułkownik Stauffenberg nie dokonał żadnego zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.