Bezpośrednim powodem rozpalenia konfliktu stały się wyniki wyborów w 2005 r. i wygrana PiS. Chłodna kalkulacja podyktowała przegranej Platformie Obywatelskiej strategię odrzucenia koalicji z Prawem i Sprawiedliwością, co w tej chwili przyznają niemal wszyscy analitycy i wielu polityków.
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Czy gdyby w drugiej połowie maja 2010 r. nie doszło w Polsce do klęski żywiołowej – niszczycielskiej powodzi, która wyciszyła kampanię prezydencką – mielibyśmy dziś do czynienia z superkonfliktem społecznym? Czy mieli rację publicyści i politycy, którzy w połowie maja przepowiadali – może lepiej powiedzieć: zapowiadali – wojnę domową?
DR TOMASZ ŻUKOWSKI: – Rozumiem, że mówi Pani o wypowiedzi Andrzeja Wajdy w pałacu Na Wodzie, na posiedzeniu Komitetu Honorowego Bronisława Komorowskiego... To – mówiąc najdelikatniej – zdecydowana przesada. Andrzej Wajda jest wybitnym reżyserem, ale zdecydowanie gorszym analitykiem życia politycznego. Dziwię się, że zdecydował się na tak ostre przemówienie. Jego wypowiedź – pełna emocji, także tych spisanych w notesiku, z którego korzystał – wojnę nie tylko ogłaszała, ale i podporządkowana była logice walki. Był w niej bilans sił i środków „walczących stron”. Było ustalenie, że jeśli chodzi o największe armaty demokracji, czyli media, to kandydat Platformy może liczyć na TVN...
– Powiedział wprost, że „w TVN mamy przyjaciół”...
– Tak! I domagał się „odbicia” TVP! Oceniał też wpływy w innych mediach. Powtórzę raz jeszcze: cenię Andrzeja Wajdę, zwłaszcza za mój ulubiony film „Ziemię Obiecaną”. Cenię go za kongenialną z tekstem Reymonta scenę monologu Karola Borowieckiego przy ciele zmarłego ojca. To jedna z największych scen w historii kina. To jeden z kluczowych przekazów w uniwersum polskiej kultury. Ale tym razem, w tym spektaklu i z tym scenariuszem, pan Andrzej budził moje zdziwienie i – powiem wprost – niesmak.
– Mielibyśmy więc tę wojnę domową, gdyby nie powódź?
– Nie. Mogliśmy i możemy mieć ostre konflikty i spory „na górze” i „na dole”, ale nie wojnę domową w społeczeństwie. Po 10 kwietnia 2010 r. ludzie oczekują jedności w tym, co najważniejsze, i debaty o tym, co nas różni. Natomiast – to prawda – elementy ostrej, niszczącej kłótni w rodzinie przeradzającej się w „zimną wojnę domową” mieliśmy wcześniej – przed 10 kwietnia...
– Kto z kim walczył?
– Wolę słowa „rywalizował”, „spierał się”. Po jednej stronie mieliśmy prezydenta, jego zwolenników oraz mniejszość instytucji Rzeczypospolitej, a po drugiej – rządzącą partię, komercyjne media, bardzo wiele grup interesów i większość instytucji państwa. To był ostry, długotrwały konflikt, w którym sięgnięto zarówno do technik właściwych dla polityki „starego typu” (a więc walki o wpływy w różnego rodzaju instytucjach państwa czy organizacjach społecznych), jak i do narzędzi „nowej polityki”, w tym instrumentów współczesnej reklamy. Zaczęto dzielić polityków na tych „trendy” i tych „obciachowych”. „Obciachem” w tym PR-owym spektaklu było oczywiście wszystko, co wiązało się z PiS, zaś to, co pochodziło od PO, było „trendy”, „cool”. I to działało. Zwłaszcza w latach 2008-2009 głębokie rowy ludzkich emocji wykopane przez „postpolityczny” marketing dzieliły polityczną widownię na stabilną większość sprzyjającą obozowi władzy i dwukrotnie mniej liczny obóz opozycji.
– Mało zrozumiałe dla zwykłych ludzi jest to, że tak zajadle zaczęli się między sobą kłócić politycy o bardzo podobnej orientacji ideowej...
– Konflikty, czasami ostre, są naturalną częścią demokracji. Niezwykłe było to, że aż tak ostry konflikt toczył się między ludźmi z szeroko rozumianego obozu „Solidarności”, osobami o wspólnych, historycznych korzeniach. Wielu z nich tworzyło kiedyś wspólne polityczne drużyny: OKP w 1989 r., AWS w 1997 r. Była też – przypomnijmy – koalicja PO-PiS w wyborach samorządowych z 2002 r.
Dlatego określenie dzisiejszego konfliktu jako „domowego” jest na miejscu. To rzeczywiście spór w starej, „solidarnościowej” rodzinie, niegdyś w jednym politycznym domu. Takie spory bywają, z samej swej natury, ostre. Oznaczają bowiem bolesny proces rozdzielania wspólnej tożsamości.
– Spór na temat początku tego sporu chyba nigdy się nie skończy. Kto zaczął tę „wojnę” kilka lat temu?
– Bezpośrednim powodem rozpalenia konfliktu stały się wyniki wyborów w 2005 r. i wygrana PiS. Chłodna kalkulacja podyktowała przegranej Platformie Obywatelskiej strategię odrzucenia koalicji z Prawem i Sprawiedliwością, co w tej chwili przyznają niemal wszyscy analitycy i wielu polityków, w tym np. Janusz Palikot w swej ostatniej książce. Przyczyna tej decyzji była prosta: liderzy PO obawiali się, że w tej koalicji będą stroną słabszą, mniej wpływową, a z powodu podobieństwa elektoratów zagrożoną zmarginalizowaniem, zamienieniem w „przystawkę”. Równocześnie – zgodnie z regułami „kampanii zaczepnych” – Platforma ogłosiła, że rozdzielaniu „syjamskich braci” z PO-PiS winni są bracia Kaczyńscy i ich formacja. Miało to „wepchnąć” PiS w ramiona LPR i Samoobrony, by wizerunkowi tej umiarkowanej partii odebrać wiarygodność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.