Mało kto wie, że była sierotą zmuszoną od dzieciństwa do nadludzkiej pracy. Sąsiedzi, którzy po śmierci jej rodziców przyjęli pod swoje skrzydła 10-letnią Anię, uczynili z niej od razu kogoś na kształt darmowej niewolnicy, wykorzystywanej do najcięższych zajęć gospodarskich.
To już był ten czas, kiedy nowych pracowników prowadzono pod suwnicę i pokazywano: zobacz to jest Anna Walentynowicz…
- Legenda Walentynowicz stała się tym bardziej niebezpieczna, że wówczas było już oczywiste, że ona nie robi tego dla siebie i nie szuka żadnych laurów ani poklasku – to wynikało po prostu z całej jej dotychczasowej ścieżki życiowej.
Kiedy więc została publicystką i kolporterką prasy podziemnej na terenie stoczni, natychmiast spotkały ją represje – starano się odciąć ją od stoczniowców, przenoszono do innych filialnych zakładów pracy, nieustannie śledzono i szykanowano w ramach operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Suwnicowa”.
Działalność WZZ-owska doprowadziła ją w końcu do karnego usunięcia z pracy, 7 sierpnia 1980 r., zaledwie kilka miesięcy przed osiągnięciem wieku emerytalnego. A potem wszyscy wiemy, co się stało…
Strajk w stoczni w obronie Walentynowicz, a w konsekwencji powstanie „Solidarności”. No i na scenie pojawił się na dobre Lech Wałęsa…
- Wbrew pozorom wcale nie uważam, że relacje Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy są najistotniejsze dla całej jej biografii. Z relacji różnych osób wynika, że Wałęsie przez dłuższy czas zależało na dobrych stosunkach z nią, zabiegał o to, w 1979 r. poprosił ją nawet, aby została matka chrzestną jego córki, Magdaleny. I tak też się stało. Nie było więc w tych wzajemnych relacjach tak źle, jak to by się później mogło wydawać.
Walentynowicz zmieniła stosunek do Wałęsy dopiero w wyniku całej sekwencji zdarzeń między sierpniem 1980 a wiosną 1981 r. Odtąd zaczęła uważać go za osobę szkodzącą „Solidarności”. Nie wiedząc jeszcze wówczas, że Wałęsa miał jakiś formalny związek z SB. To się pojawiło dopiero później…
Charakterystyczny dla tamtego czasu jest choćby spór o napis na pomniku stoczniowców poległych w Grudniu 1970…
- Walentynowicz działała w komitecie budowy pomnika Poległych Stoczniowców, aktywnie zbierała pieniądze na jego budowę. W pewnym momencie część członków komitetu, na czele z Lechem Wałęsą, zaakceptowała propozycję władz, aby był to pomnik pojednania narodowego, na którym zostaną wyryte także nazwiska milicjantów, którzy zginęli w podczas Grudnia ‘70.
Kiedy Walentynowicz się o tym dowiedziała, pojechała do wojewody gdańskiego, u którego odbywało się spotkanie Stanisława Cioska z KC PZPR i sekretarza wojewódzkiego partii Tadeusza Fiszbacha z przedstawicielami komitetu budowy pomnika. Wpadła jak burza do gabinetu wojewody, wołając: wszystko, co żeście tutaj ustalili, jest nieważne. Oni odpowiedzieli: Wałęsa tak chce. A ona na to: a co mnie to obchodzi? Nie będzie żadnego milicjanta na tym pomniku. Koniec.
I rzeczywiście, nie było…
To nie pierwszy przypadek, kiedy jej osobista determinacja okazywała się decydująca. Tak samo było w Sierpniu pod stocznią, kiedy wraz z Aliną Pieńkowską zatrzymały rozchodzących się już na polecenie Wałęsy stoczniowców…
- Ona miała niezwykły instynkt wyczuwania kłamstwa, krętactwa i prób rozmieniania wielkich spraw na drobne. Owo niesamowite wyczucie rzeczywiście bardzo często stało za skutecznością jej działań. A ceną, jaką zapłaciła za utrzymywanie solidarnościowej busoli na właściwym kierunku, była coraz większa niechęć komunistów i Wałęsy, który zauważał, że ona zaczyna wyrastać ponad niego, bo ma charyzmę i skuteczność w tym, co robi.
Od lipca 1981 r. Walentynowicz była już właściwie osobą prywatną, znajdującą się de facto poza kierowniczymi strukturami związkowymi…
- Pozbawiono ją nawet mandatu na zjazd regionalny, nie mówiąc już o słynnym zjeździe krajowym, w którym brała udział tylko jako „specjalny gość” Wałęsy. A jeszcze wcześniej zapadła formalna decyzja o jej usunięcie z prezydium MKZ „Solidarność”. Ona, Matka „Solidarności”, usuwana ze związku! Oto paradoksy dziejów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.