Powołaniu towarzyszą próby. Kiedy człowiek dzieli się swoją opowieścią, trzeba ją przyjąć. Nie bać się problemów, których do końca nie da się rozwiązać.
Księdzu Biskupowi towarzyszyło pytanie, czy wracać do seminarium?
Oczywiście. Bo w pewien sposób odnalazłem się w nowej rzeczywistości: zarabiałem, mogłem ułożyć sobie życie. Pracowałem w kopalni, rok pod ziemią na nocnej zmianie. Trzy pierwsze miesiące chodziłem ze zmęczenia zygzakiem – przez lata szkolne i studia nieprzyzwyczajony do fizycznej pracy, nagle musiałem dźwigać elementy stalowej obudowy, z których każdy ważył 80 kilogramów.
W kopalni stałem się wrażliwy na sprawy społeczne. Kiedy wręczono nam wypłatę i okazało się, że dostałem prawie tyle samo, co kolega utrzymujący żonę i trójkę dzieci, zrozumiałem postulat katolickiej nauki społecznej o sprawiedliwej płacy rodzinnej. Te pieniądze mnie parzyły. Cenię tamten czas, bo zbliżył mnie do doświadczeń człowieka pracy, do którego nabrałem ogromnego szacunku. Odczuwam go zawsze, kiedy podczas wizyt w parafiach widzę ludzi przystępujących do Komunii świętej – i ich spracowane ręce.
Szkoda, że dzisiaj przez wysoki poziom bezrobocia nie da się już weryfikować w ten sposób powołania. W Tarnowie staramy się jednak zaproponować choć namiastkę: sześciotygodniową praktykę w szpitalach. Spotkanie z człowiekiem cierpiącym to niezwykle ważne doświadczenie.
Czy górnicy wiedzieli, że pracują razem z klerykiem?
„Student przyszedł, bo egzaminy oblał” – tak o mnie mówili. Nie ujawniałem się. Zresztą pracowałem w kopalni, w której nikt mnie nie znał. Wydało się na Barbórkę, bo ktoś mnie przyuważył służącego przy ołtarzu i rozniosło się po kopalni: ksiądz u nas pracuje. Mówili mi: „Ty byłeś inny, podejrzewaliśmy, że może do jakiejś sekty należysz: nie klniesz, na piwo nie chodzisz”. Potem koledzy przychodzili do mnie jak do konfesjonału – pogadać, pożalić się, opowiedzieć o swoich rodzinach. Także ci znacznie starsi ode mnie. Wtedy zrozumiałem zasadę bardzo istotną w życiu kapłańskim: kiedy człowiek dzieli się swoją opowieścią, trzeba ją przyjąć, nie bać się problemów, których do końca nie da się rozwiązać, ale zawsze obiecać duchową bliskość, modlitwę – i tego dotrzymywać.
Ostatecznie wróciłem do seminarium. Ze względu na Chrystusa. Chciałem pójść całym sercem za głosem powołania i oddać się na wyłączną służbę Ewangelii. Tak jak w pełni zaangażowałem się w pracę w kopalni, tak postanowiłem cały się poświęcić sprawie Chrystusa na ziemi.
Kilka lat później zaprosiłem cały mój oddział z kopalni na święcenia i prymicje. Przyszli.
Nie bał się Ksiądz Biskup odpowiedzialności za los drugiego człowieka, jaką podejmuje kapłan?
Powołany ma świadomość, że jest narzędziem Boga, że nie działa w swoim imieniu. Czasem ktoś mówi mi, że coś, co ode mnie usłyszał, niosło go, wyzwalało, umacniało. A ja niczego z tej rozmowy nie pamiętam – widać, że było to działanie Kogoś innego.
Kapłan nie mieszka przy końcu jednokierunkowej ulicy. On nie tylko daje, ale i czerpie – ruch odbywa się zawsze w obu kierunkach. Ksiądz nie jest od tego, żeby go okadzać – to grozi zaczadzeniem. Także słuchanie o ludzkich smutkach go wzbogaca. Przekonuje się, że w pracy czy małżeństwie istnieją problemy, o których nie miał pojęcia. Przez swoją służbę umacnia wiarę parafian, a wspólnota z kolei doskonali jego wiarę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.