Niedofinansowana, zbiurokratyzowana, często pozbawiona znaku jakości. Miejsce pracy sfrustrowanych nauczycieli i kuźnia przyszłych pokoleń prawników, mechaników i polityków, którzy – bez względu na zainteresowania – uczą się zarówno o pantofelkach, jak i rodzajach podmiotu. Skansen?
Uposażenie finansowe z pewnością pozostawia wiele do życzenia. Co prawda, zgodnie z projektem ustawy budżetowej – cytuję – w okresie od pierwszego września 2010 roku do końca następnego roku średnie wynagrodzenie nauczycieli – w zależności od stopnia awansu zawodowego – wynosić będzie odpowiednio: 2446,82 zł – dla nauczyciela stażysty, 2715,97 zł – dla nauczyciela kontraktowego, 3523,42 zł – dla nauczyciela mianowanego, 4502,14 zł – dla nauczyciela dyplomowanego. Ho, ho! – chciałoby się zakrzyknąć. Jednak owo „średnie wynagrodzenie” to zabieg, dzięki któremu kwoty nauczycielskich pensji tak ładnie wyglądają tylko na papierze. W rzeczywistości o ich wysokości decyduje m.in. liczba przepracowanych lat, stopień awansu zawodowego, dodatki (np. stażowy, wiejski i motywacyjny), a nawet to, w jakim województwie się pracuje! Badania ankietowe z 2009 roku (Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń, Sedlak & Sedlak) podały, że najlepiej opłacano pracę nauczycieli w województwie pomorskim, zaś najniższe zarobki oferowano pracownikom oświaty w województwie zachodniopomorskim i kujawsko-pomorskim.
Marzena Machałek w „Diagnozie stanu polskiej edukacji” pisze, że reforma oświaty zdeprecjonowała pozycję zwykłego nauczyciela – uczącego dzieci, dzieląc środowisko pedagogiczne na elitę (eksperci, metodycy, edukatorzy, wydawcy podręczników) i plebs (reszta). „Elita obraca się zupełnie w innej sferze dochodów, jej nie dotyczy materialne upośledzenie. Wyrosła na tym, co jest najlepszym interesem w oświacie – wprowadzaniu reformy. Natomiast zwykli nauczyciele ponieśli rozmaite koszta wdrażanych zmian. Zmuszeni zostali chociażby do nieodpłatnego wykonywania obowiązków związanych z kształtem nowej matury i egzaminów zewnętrznych. Zmorą nauczycieli stała się konieczność uczestniczenia w niezliczonej ilości odpłatnych – organizowanych przez elitę – szkoleń, kursów, warsztatów po to, by uzyskać wyższy stopień awansu zawodowego”.
Rodzice i… inne problemy
Belfer kokosów nie zarabia – to pewne. Ale z drugiej strony – jego pensum to zaledwie 18 godzin w tygodniu i – zgodnie z nową reformą programową – dodatkowa bezpłatna godzina przeznaczona do przepracowania z uczniami „w sposób wychodzący naprzeciw ich indywidualnym potrzebom”. To jednak dane, które w dużej mierze nie odpowiadają rzeczywistości. Nikt nie liczy bowiem czasu spędzanego na przygotowaniach do lekcji (dziś nie mają racji bytu zajęcia „odklepywane” ze sztambucha), sprawdzaniu prac, prowadzeniu kół zainteresowań, samokształceniu. Nie mówiąc już o kontaktach z rodzicami, które dla wychowawców są chlebem powszednim.
I tu rodzi się kolejny wątek – rodzice właśnie. Kto zna polską szkołę, ten wie, że po dyrektorze stanowią oni drugą władzę. Ich hegemonia jest zatrważająca. Zawsze wiedzą lepiej, że to dziecko ma rację, a nauczyciel się po prostu „uwziął”. To rodzice, wygłaszając na forum domowym stosowne komentarze pod adresem nauczycieli, przyczyniają się do upadku ich autorytetu. Często trudno im zauważyć, że problemy dziecka biorą się przede wszystkim z mizernej kondycji współczesnej rodziny. Z błędów, które sami gdzieś, kiedyś popełnili. Dziecko, które trafia do szkoły, jest już w pewnym sensie ukształtowane. Ukształtowane właśnie przez nich.
Współczesna szkoła walczy (na szczęście bezkrwawo i – miejmy nadzieję – bezboleśnie) z różnymi dysfunkcjami – dysleksją, dysortografią, dyskalkulią, z nadpobudliwością uczniów, z niepełnosprawnością intelektualną. Ze zjawiskami stosunkowo nowymi, które „stara szkoła” oceniała krótko: „niedouczony”, „niewychowany”. Prawie w każdej placówce funkcjonuje dziś gabinet pedagoga i psychologa, którzy „od ręki” rozwiązują trudności wychowawcze, ale też organizują kompleksowe wsparcie (także materialne) dla najbardziej potrzebujących uczniów.
Zapewne ten artykuł można by uznać za szkic – wstęp do szerszego opracowania problemów, z jakimi boryka się współczesna szkoła czy polska edukacja w ogóle. Bo temat jest i szeroki, i głęboki, a lista ekspertów – czyli nas, Polaków – wręcz nieskończona. Zanim jednak dołożymy i tutaj swoje trzy grosze, zastanówmy się, dlaczego nie jesteśmy nauczycielami. Dlaczego?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.