Zalążkiem opozycji politycznej w Nowej Hucie były kolejne komitety budowy świątyń. Zadeklarowanie się przez człowieka świeckiego, najczęściej pracującego jako robotnik w kombinacie, że jest członkiem nielegalnego, zwalczanego przez władzę komitetu – było formą deklaracji politycznej. Sposobem tworzenia aktywnej opozycji.
Ostatnim akordem antykomunistycznej działalności opozycji politycznej i Kościoła w Nowej Hucie było niesamowite przedsięwzięcie – międzynarodowa konferencja o prawach człowieka w 1988 r. Przybyli na nią ludzie z całej Polski i goście z zagranicy, a to było przecież spotkanie nielegalne. W kościele, o prawach człowieka, w komunistycznym kraju, w socjalistycznym mieście, w otoczeniu esbecji... Niesłychane.
Skoro największą groźbą było dla władz zawiązanie się w Nowej Hucie wspólnoty innej niż socjalistyczna, to najskuteczniej było ją rozbijać od środka.
Stosowano cały wachlarz metod. Począwszy od represji na przełomie lat 50. i 60., które dotykały wielu członków komitetu budowy kościoła w Bieńczycach: byli zatrzymywani, przesłuchiwani, aresztowani – po lata 80., kiedy działacze i duszpasterze środowisk robotniczych zostali w dużej części internowani, zatrzymani w aresztach albo kończyli z wyrokami w więzieniach, a w kilku przypadkach ponieśli śmierć. Ciągle też starano się przenikać do wnętrza opozycyjnych środowisk, i to w obu ich integralnie ze sobą związanych częściach: Kościoła i świeckich.
Ale wciąż podkreślam, żeby zachowywać dystans wobec informacji, że ten czy ów ksiądz, także kojarzony z nowohucką opozycją, był traktowany przez bezpiekę jako tajny współpracownik. Każdy przypadek wymaga wnikliwej analizy, do jakiego stopnia była to z jego strony cena za utrzymanie zasadniczego kursu Kościoła. Już na początku Peerelu wytworzyła się w społeczeństwie swoista schizofrenia, która wynikała z konieczności jakichś ustępstw wobec władzy, żeby móc realizować własne cele. Mieliśmy przecież członków PZPR, którym formalnie nie wolno było być wierzącymi, a chodzili do kościoła, chrzcili dzieci, i to nawet funkcjonariusze SB. I jedni, i drudzy, Kościół i reżim, udawali, że o tym nie wiedzą. Wyszyński takim kursem – a przecież mógł literalnie stosować wspomnianą instrukcję watykańską o ekskomunice – utrzymał integralność, ale stworzył też tolerancję dla postaw relatywnych z jednej i drugiej strony. Często więc samoświadomość osób, które nawet jakąś współpracę podjęły z władzami, jest taka, że poruszały się w ramach przyjętej, niepisanej umowy. Mówi się więc dziś z łatwością, że człowiek posunął się za daleko w kontaktach z bezpieką, ale tu najistotniejsze jest, co wynikło z jego działań. Jaskrawym przykładem jest Gorzelany, o którym napisano w tym kontekście wiele. Ale cele wyznaczone przez biskupa zrealizował znakomicie.
Działania służb przeciw opozycji miały prowadzić do zdezintegrowania środowiska, później już tylko do powstrzymywania zachodzących procesów. Przecież konferencja mistrzejowicka o prawach człowieka mogła zostać z łatwością rozbita, gdyby tylko na miesiąc wcześniej zamknąć osoby ją przygotowujące. Ale czas był już taki, że władza nie miała złudzeń i czuła na sobie spojrzenia zachodnich mediów. Nie odważyli się.
Jak dziś ocenić wynik pojedynku, który rozegrał się w Nowej Hucie?
Jednoznacznie: Kościół potwierdził – jako zbiorowość i jako instytucja – swój potencjał kulturotwórczy. Z punktu widzenia władzy ta dzielnica była laboratorium, w którym przeprowadzano eksperyment stworzenia od podstaw społeczeństwa socjalistycznego. Nowa Huta była rodzajem próby. Przecież to cała Polska w perspektywie miała stać się Nową Hutą. I ten eksperyment nie powiódł się z prostego powodu: spotkał naprzeciw siebie siłę z potężną tradycją, która – abstrahując od wymiaru religijnego i teologicznego – okazała się być, jak zawsze, siłą kulturotwórczą, budującą społeczeństwo. Uporczywe negowanie takiego wymiaru Kościoła okazało się dla komunistów błędem, na którym budowano wizję społeczeństwa, która w tych okolicznościach musiała runąć. A zakładano, że rewolucja światowa zaszła już tak daleko, że dni Kościoła są policzone. Mrzonki komunistów o „socjalistycznym” społeczeństwie rozwiały się w niespełna czterdzieści lat.
Rozmawiał Tomasz Ponikło
Marek Lasota (ur. 1960) jest dyrektorem krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, historykiem, polonistą i publicystą. Autor książki „Donos na Wojtyłę. Karol Wojtyła w dokumentach bezpieki”, współautor książek: „Kościół zraniony. Sprawa księdza Lelity” i „Proces kurii krakowskiej”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.