Po powrocie religii do szkół i zawieszeniu w klasach krzyży oczekiwano, że wszyscy się zmienią, że automatycznie skończą się problemy wychowawcze. Po dwudziestu latach zaczęto się zastanawiać, czy krzyż w ogóle powinien wisieć w szkolnych klasach.
Szczególnie w dużych miastach (Warszawie, Szczecinie, Koszalinie, Wrocławiu, Poznaniu) obserwujemy od pewnego czasu zjawisko wypisywania się lub niezapisywania na lekcje religii. Z kolei południe Polski (myślę tu o Małopolsce, Śląsku, diecezji tarnowskiej, przemyskiej) charakteryzuje się dużą pobożnością. Terytorialnie jest to zjawisko wprost proporcjonalne do ilościowego uczestnictwa w życiu sakramentalnym i chodzeniu do Kościoła.
Należy się zastanowić, czy mamy walczyć o frekwencję, czy o jakość na katechezie. W tym kontekście rodzą się pytania o katechezę w szkole. Jak w klasie szkolnej pogłębić wiarę kilku uczniów, którzy przychodzą, aby poznać Boga lepiej; zachęcić kilku innych, otwartych na pierwsze głoszenie i cokolwiek przepowiedzieć przyglądającej się sporej grupie obojętnych, ateistów, agnostyków albo członków innych wyznań (czasami sekt). Nie jest łatwo prowadzić lekcję w tak zróżnicowanym środowisku. A taki jest skład osobowy większości klas. Dlatego katecheci nie wiedzą, co mają robić, część szuka porozumienia i czasami im się udaje, a część zupełnie sobie z tym nie radzi. W skrajnych przypadkach każe się uczniom odrabiać lekcje, niekiedy naucza się regułek, wymaga formułek i wychowuje pokolenie przyszłych agnostyków.
Przez ostatnie dziesięć lat byłam nauczycielem religii w miejscowości zamieszkanej przez 30 tysięcy mieszkańców; na lekcje w szkole, w której uczyłam; przychodziło niemal 100% uczniów (wyjątek stanowiło kilka osób należących do innych wyznań). We wrześniu ubiegłego roku rozpoczęłam pracę w jednym z liceów w Poznaniu. Pierwszym i największym zaskoczeniem była dla mnie liczba uczniów tej szkoły, która nie uczestniczy w lekcjach religii. Nie jest to problem jednej szkoły, jakiegoś katechety, kiepskich podręczników, jest to zjawisko socjologiczne, które powinni zauważyć odpowiedzialni za katechezę… Pisząc te słowa, myślę również o sobie.
Uczestnictwo w lekcjach religii uczniowie uzależniają od szansy na ocenę, która podniesie im średnią na świadectwie, zwracają uwagę, czy lekcja ta jest w planie ostatnia czy pierwsza; niektórzy oczekują, że uczestnictwo w religii zmieni coś w ich życiu, że uwierzą, czasami coś zrozumieją; niekiedy jest to czekanie na to, co będzie; zdarzają się sytuacje, kiedy religia staje się okazją do zamanifestowania sprzeciwu wobec Kościoła.
W rozmowach z katechetami słyszy się takie opinie: „u mnie w szkole niektóre klasy nie zgłaszają się w ogóle na lekcje religii, w pozostałych klasach połowa nie chodzi” (głos siostry uczącej w jednym z najlepszych liceów w Warszawie); „myślałam, że tylko u mnie w szkole nie chodzi tylu uczniów, dobrze, że się o tym mówi, bo sądziłam, że to jest jakiś mój problem” (katechetka ze szkoły ponadgimnazjalnej z Warszawy); „u mojego syna w klasie na lekcję religii chodzi 8 osób, 21 uczniów nie chodzi” (rodzic z diecezji koszalińskiej).
Katecheci czują się z tego i innych powodów osamotnieni, często boją się przyznać do takiej sytuacji, bo czują się winni i są obwiniani za taki stan. Z wielu rozmów i spotkań z katechetami w całej Polsce wiem, że o problemach nie mówią, dopóki nie zostaną ośmieleni. Największym problemem, z jakim się borykają, jest osamotnienie w pracy; boją się kompromitujących sytuacji, więc milczą albo z powodu braków w wykształceniu walczą o utrzymanie posady.
Na zakończenie albo na nowy początek…
Portret współczesnej młodzieży wcale nie jest zaskakująco inny niż przed laty, zmieniają się jedynie okoliczności, w których człowiek staje się taki lub inny. Odejścia młodych od religii są uwarunkowane wieloma czynnikami. Nie możemy nie reagować. Rozmawiajmy, tłumaczmy, walczmy o nich; oni tego potrzebują. Czasami wypisanie się z religii jest formą zwrócenia na siebie uwagi, pełna akceptacja takiej decyzji może czasem uczniom zaszkodzić. Decyzje podjęte w tym wieku są uwarunkowane decyzjami kolegów i koleżanek, wynikają z sytuacji w domu rodzinnym, z doświadczeń wyniesionych z wcześniejszej katechezy, z zetknięcia z Kościołem. Wiele razy przekonałam się, że zainteresowanie się problemami ucznia, dotarcie do ich sedna, rozmowa powodują, że uczniowie wracają na katechezę. Nie nawrócimy w ten sposób świata, ale powalczymy o tych, którzy podejmują decyzję pod wpływem emocji, nie rozumu. W ten sposób powrócili na moje lekcje ci, którzy z nich odeszli, a każdy przyznał, że była to decyzja chwili. Jeśli ktoś chce świadomie odejść i jest w pełni do tego przekonany, akceptujmy to.
Wiele problemów związanych z nauczaniem i wychowaniem chrześcijańskim nie zniknie, być może pojawią się nowe. Nie rozwiążą ich rozporządzenia, instrukcje, nawet najlepsze prawo. Problem nauczania religii, katechezy to problem człowieka i tworzonej przez niego społeczności, tego, w jakim stopniu jesteśmy otwarci na Pana Boga, w jakim stopniu Go poznaliśmy, zrozumieliśmy i pokochaliśmy, na ile w dziecku – któremu towarzyszymy jako rodzice, nauczyciele, wychowawcy, katecheci – rozpoznaliśmy kogoś, kogo przez nas chce pouczyć i pokochać Bóg.
Aleksandra Bałoniak absolwentka teologii, zastępca redaktora naczelnego „Katechety”, redaktor kilkudziesięciu książek w serii „Biblioteka Katechety”, uczy religii od 20 lat, obecnie jest katechetką w jednym z poznańskich liceów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.