O niepolityczności polityki i jakości debaty publicznej, o demokracji i „telekracji” oraz o tym, czy „pospolite ruszenia” mogą być skuteczne – z dr. Tomaszem Żukowskim rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Po morderstwie w Łodzi przez kilka dni toczyła się z nowym nasileniem dyskusja o upadłości polskiej polityki, o stanie polskiego społeczeństwa (że mamy dwie nienawidzące się Polski), o jakości mediów i demokracji. Dotarliśmy do dna?
DR TOMASZ ŻUKOWSKI: – Ta dyskusja szybko wygasła. W części mediów jej efektem było – rzecz niebywała – uznanie za głównego winowajcę osoby, która miała być celem zamachowca, czyli Jarosława Kaczyńskiego… A potem wróciliśmy do plastikowego świata rozrywki wymieszanej z reklamą. Zamiast rzeczowych argumentów organizatorzy medialnej debaty używają etykiet: „to jest trendy” i „to jest obciachowe”. Znamienne, że tak naprawdę obie pozbawiają nas własnego zdania, samodzielności. Chodzi o to, by coś naśladować i czegoś unikać. Znów funkcjonuje w mediach „przemysł pogardy”, naznaczający (i wykluczający) część uczestników życia publicznego. Czy to oznacza koniec, dotarcie do dna? Nie. To raczej początek czegoś nowego. Coś jakościowo się zmienia…
– Na gorsze?
– Na inne, jak dotąd – niestety, na gorsze. Po pierwsze, sferę komunikowania się ludzi opanowuje w coraz większym stopniu tzw. telesektor inforozrywkowy: prywatne koncerny dysponujące własnymi stacjami telewizyjnymi, gazetami i czasopismami, portalami internetowymi, czasem także sieciami kin i klubami sportowymi. Ten „medialny smok” oferuje nam równocześnie informację, rozrywkę i reklamę. Produkty z półek „polityka”, „promocja” i „zabawa” zaczynają mieszać się ze sobą. Dobór przekazywanych informacji zależy nie od ich publicznej ważności, a od wymogu przyciągnięcia publiki czy skutecznego wypromowania reklamowanego towaru lub idei. Obywatele zamieniają się w konsumentów towarów i rozrywki. Tworzą się nowe standardy funkcjonowania demokracji.
– Czyli „telekracja”?
– Tak. Symptomy jej ekspansji można było zauważyć już dobre parę lat temu. To sukcesy gwiazd „Big Brothera” w wyborach do Sejmu czy większe zainteresowanie widzów finałem „Tańca z gwiazdami” niż programem prezentującym rezultaty wyborów samorządowych w listopadzie 2006 r. Dziś obecność celebrytów i newsów ze świata sensacji i rozrywki w sferze debaty publicznej jest już normą. Walka z dopalaczami okazała się ważniejsza od poważnych problemów z polskim budżetem, zaś przygody żaglowca „Fryderyk Chopin” – od czystek w mediach publicznych.
– Te mniej ważne informacje, nawet przesadnie eksponowane, nie odwróciły jednak uwagi od równie emocjonujących ostatnio wieści politycznych…
– …także podporządkowanych wspomnianej logice sensacji, a nie regułom merytorycznej dyskusji.
– Nie uprawia się już w Polsce poważnej polityki?
– Tego nie twierdzę. Choć w kreowanym przez media „wirtualu” jest jej coraz mniej, to w „realu” jest wręcz przeciwnie. Polska polityka jest dziś śmiertelnie poważna. Zapadają decyzje rozstrzygające o naszej sytuacji międzynarodowej, stanie finansów publicznych, strukturze własności w gospodarce, modelu polityki społecznej. Zmienia się też nasz system partyjny. Po katastrofie smoleńskiej i wcześniejszych wyborach prezydenckich konkurencję dwóch obozów politycznych zastępuje dominacja jednej partii. Na scenie i za kulisami polityki przeważa zdecydowanie Platforma Obywatelska dysponująca prezydenturą (do rangi symbolu urasta fakt, że główny prezydencki minister jest jednocześnie szefem struktur regionalnych PO), urzędem premiera, a także – ze względu na słabość koalicjanta – bezpieczną większością w parlamencie. Do tego należy dodać wpływy w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji oraz mediach publicznych, a także przyjazne relacje z mediami komercyjnymi. Wszystko to powoduje, że PO dominuje także w debacie publicznej.
– Wydaje się, że już wcześniej była lepiej słyszalna i bardziej wysłuchiwana…
– Tak. Koalicja Platformy z głównymi koncernami medialnymi (lokującymi się politycznie na lewo od tej partii) została zawarta jeszcze w roku 2005, zaś pogłębiona w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Powstał polityczno-medialny „obóz anty-PiS-u”. Początkowo pozycja PO w jego ramach nie była jednak bardzo silna. Co jakiś czas najbardziej wpływowe grupy interesu zza kulis polskiej polityki testowały możliwość poparcia innego reprezentanta, np. Andrzeja Olechowskiego. Spluralizowane były polityczne wpływy w świecie mediów: w TVP liczyło się także Prawo i Sprawiedliwość. Dziś sytuacja jest inna. „Anty-PiS” prawie zmonopolizował debatę publiczną, zaś pozycja PO w jego ramach rośnie. W konsekwencji zmienia się język polskiej polityki. Postępująca ekspansja komercyjnych mediów i powstawanie systemu partii dominującej oznaczają łącznie nową jakość: „politykę antypolitycznego frazesu”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.