Logika partyjnej dominacji

Niedziela 48/2010 Niedziela 48/2010

O niepolityczności polityki i jakości debaty publicznej, o demokracji i „telekracji” oraz o tym, czy „pospolite ruszenia” mogą być skuteczne – z dr. Tomaszem Żukowskim rozmawia Wiesława Lewandowska

 

– Tyle że te społeczne zachowania są raczej uśpione, a w chwilach przebudzenia, w wyjątkowych sytuacjach, jednak podzielone bardzo głębokim, poszerzającym się wciąż rowem… Jakie to ma znaczenie dla jakości demokracji? Mamy dwie Polski toczące między sobą wojnę polsko-polską?

– Istotnie, przez Polskę, przez nasze społeczeństwo, przebiega dziś bardzo głęboki rów silnych emocji, dzielący zwolenników dwóch głównych obozów politycznych. Są to emocje silne, mogą być też trwałe. Nakładają się bowiem w dużym stopniu na zróżnicowania występujące realnie w naszym społeczeństwie. Związane są z ważnymi interesami i ludzkimi tożsamościami. Ten podział nie musi być jednak czymś niepokojącym. On może nawet stabilizować demokrację. Są jednak tego warunki. W różnych segmentach podzielonego społeczeństwa muszą istnieć organizujące ludzi struktury: stowarzyszenia, media. Musi też istnieć pomost łączący skonfliktowane sektory – instytucje pozwalające na osiąganie konsensusu w kwestiach dotyczących całego kraju i państwa. Tak się dziś nie dzieje, ale mam nadzieję, że to się zmieni.

– Na czym buduje Pan tę nadzieję? Uważa Pan, że te dzisiejsze nawoływania do jedności i zgody nie okażą się próżne i cyniczne?

– Moje nadzieje nie wynikają z obecnego biegu spraw. Mamy dziś raczej do czynienia z próbą rozbicia obozu „Polski republikańsko-solidarnościowej” przez „obóz anty-PiS”. Wzmacniane są wewnętrzne napięcia w PiS, wynikające z dylematów działania w nieprzychylnym otoczeniu medialnym i administracyjnym. A hasła jedności i zgody są często używane po to, by utrwalić przewagę silniejszej ze stron sporu, zastąpić realną konkurencję  – dominacją. Liczę nie na to, co bieżące, doraźne (tu można oczekiwać co najwyżej zachowania status quo), ale na to, co trwalsze, długofalowe. To, co zdarzy się za kilka lat. Wydaje się bowiem, że obecnie trudno będzie o prawdziwą zgodę nawet w sprawach dla kraju najbardziej żywotnych… W „anty-PiS-ie” obowiązuje bowiem polityka „dorzynania watah” (ewentualnie – ich „oswajania”).

– Co dalej?

– Liczyłbym na nowe ruchy społeczne łączące wspólnoty w „realu” (społecznościach lokalnych, szkołach, parafiach) i w internetowym „wirtualu”. Ruchy przeciwstawiające się dominacji „telesektora inforozrywkowego”, budujące oddolnie pluralistyczną debatę o Polsce. Być może sprzyjać temu będą nowe technologie i wynikające z ich użycia zmiany cywilizacyjne...

– To raczej „political fiction”!

– Być może. Ale takie „political fiction” już parę razy w historii naszego kraju się ziściło. Prawdziwa historia jest znacznie bogatsza od naszej wyobraźni. Może się też stać coś łatwiej wyobrażalnego: jakieś szczególne wydarzenie, które uruchomi w polskim życiu społecznym stan nadzwyczajny.

– Takie wielkie nadzwyczajne zdarzenia mieliśmy ostatnio w Polsce – śmierć Jana Pawła II, katastrofa smoleńska. Wydaje się, że niewiele pogłębionej refleksji po nich pozostało, nie mówiąc już o wzroście aktywności społecznej czy poczucia zbiorowej odpowiedzialności za państwo.

– Wiele się jednak wtedy zdarzyło, coś pozostało. Przeżycia wiążące się ze śmiercią Jana Pawła II zaowocowały przecież, najprawdopodobniej, także zmianami w aktywności społecznej. Znamienna jest tu zbieżność czasowa. W roku 2005, po śmierci Papieża, wzmocniły się w Polsce środowiska wywodzące się z obozu solidarnościowego, opowiadające się za obecnością Kościoła w przestrzeni publicznej, zaś lewica zdecydowanie osłabła. Także po katastrofie smoleńskiej okazało się, że – przynajmniej przez jakiś czas – „telekracja” i „przemysł pogardy” nie są możliwe, że społeczeństwo je odrzuca. Problem w tym, że w obu przypadkach potencjał masowych, społecznych ruchów czasu nadzwyczajnego nie został w pełni zagospodarowany. „Pospolite ruszenia” nie potrafiły zmienić głębiej świata instytucji. Kolejny, przyszły stan nadzwyczajny to dla Polski nowa szansa na reformę życia publicznego, dostosowanie jego instytucji do specyfiki polskiej tożsamości: naszego, oryginalnego republikaniz-mu. Bodźcem do „pospolitego ruszenia” Polaków nie muszą przy tym być wydarzenia podobne do tych z roku 2005 czy 2010. To może dotyczyć bardzo różnych sfer życia: gospodarki, spraw socjalnych, polityki, tożsamości zbiorowej… Alternatywą – prócz wspomnianych scenariuszy samoograniczenia władzy i pluralizacji mediów – jest „gnicie” demokracji niskiej jakości, zbliżanie się do standardów znanych dziś ze wschodniej części naszego kontynentu.

– To brzmi bardzo groźnie! Ma Pan na myśli jednak koniec demokracji w Polsce?

– No nie, aż takim pesymistą nie jestem. Lista czynników przeciwdziałających takiemu scenariuszowi jest długa. Jest na niej także szczególny, polski „bezpiecznik” chroniący naszą demokrację przed awarią. To nasza kultura z jej ogromnym przywiązaniem do wolności i praw jednostki. Trudno więc uwierzyć, aby załamanie demokracji mogło się zdarzyć w kraju „Solidarności” i Jana Pawła II.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...