Logika partyjnej dominacji

Niedziela 48/2010 Niedziela 48/2010

O niepolityczności polityki i jakości debaty publicznej, o demokracji i „telekracji” oraz o tym, czy „pospolite ruszenia” mogą być skuteczne – z dr. Tomaszem Żukowskim rozmawia Wiesława Lewandowska

 

– No właśnie, dziś w Polsce samo słowo „polityka” uchodzi za bardzo brzydkie, a uprawianie polityki jest rozumiane niemal jako działalność przestępcza. Dlaczego do tego doszło?

– Wizerunek tradycyjnej polityki pogarsza się w całym współczesnym świecie. W związku ze słabnącą rolą państwa politycy i partie mogą ludziom coraz mniej dać. Coraz trudniej spełniać im składane obietnice. Nie mogą też liczyć na życzliwość świata komercyjnych mediów, które wolą zastąpić tradycyjną, demokratyczną politykę „telekracją”. Tak dzieje się w wielu krajach. Ciekawsze jest to, że w Polsce do języka „antypolityki” sięgnęła partia rządząca krajem…

– … by zarzucić uprawianie polityki swym politycznym rywalom? Czy to nie absurdalne?

– Na pierwszy rzut oka przekaz kampanii samorządowej PO wydaje się rzeczywiście absurdalny. Gdy jednak przyjrzymy się mu dokładniej – okazuje się logiczny. Użycie hasła „Nie róbmy polityki. Budujmy Polskę” pozwala rządzącym wykorzystać niechętny polityce klimat tworzony przez komercyjne media. Co chyba jeszcze ważniejsze – przeciwstawianie „politykowania” bardziej technicznemu „budowaniu” (kłania się hasło Edwarda Gierka sprzed prawie 40 lat) osłabia konkurentów z opozycji. Pozytywna, niezbędna rola demokratycznego kontrolera działań władzy zamienia się – wraz z przyjęciem nowego języka – w rolę „dzielącego ludzi” inspiratora „zbędnych kłótni”, mogących „przeszkadzać w budowie”. Z perspektywy umacniania partyjnej dominacji to logiczne. Z perspektywy polskiej demokracji – niebezpieczne.

– Uważa Pan, że demokracja w Polsce jest  zagrożona? Tej obawy Polacy raczej nie podzielają.

– Rzecz idzie bowiem nie tyle o samo istnienie demokracji, ile o jej jakość. O nierównorzędne traktowanie uczestników debaty. O to wreszcie, że ważne sprawy są w zbyt dużym stopniu rozstrzygane poza dyskusją publiczną albo w sposób, który utrudnia poznawanie różnych argumentów, a nie tylko racji tych, którzy rządzą… Coraz mniej słyszalny jest głos środowisk opozycyjnych i niezależnych ekspertów.

– Sposób wyjaśniania katastrofy smoleńskiej jest tu dobrym przykładem, czy zbyt emocjonalnie nacechowanym?

– To bardzo ważny przykład choroby polskiej demokracji. Choć o katastrofie pisano i mówiono wiele, ciągle nie znamy większości odpowiedzi na ważne pytania dotyczące tej tragedii. Część docierających do nas informacji – także tych oficjalnych – jest niespójna lub po prostu nieprawdziwa. Mówiąc najkrócej – to śledztwo nie budzi zaufania. Kłopoty z rzeczową debatą publiczną dotyczą też innych spraw. Wymieniłbym tu np. kwestię obecności państwa w gospodarce. Zaczyna się właśnie prywatyzacja największych polskich firm, a dyskusji na ten temat mamy bardzo niewiele. Nie wiemy np., co skłoniło obóz rządowy do całkowitej zmiany planów dotyczących PKO BP. Jeszcze w połowie czerwca zapowiedziano, że będzie strategicznym zasobem w rękach państwa. Teraz ci sami politycy mówią: Będziemy go sprzedawać. I praktycznie nie ma żadnej dyskusji na ten temat!

– Może dlatego jej nie ma, że są to sprawy zbyt trudne dla przeciętnego obserwatora polityki?

– A może są tak właśnie przedstawiane? Nawet o sprawach najtrudniejszych da się przecież mówić prosto. Obawiam się, że w Polsce o niektórych bardzo ważnych kwestiach media i większość polityków po prostu nie chcą rozmawiać! Dlaczego tak mało wiemy o przyszłości Lasów Państwowych? No i dlaczego tak niewiele dyskutuje się o planach sprzedania polskiej firmy naftowej „Lotos” Rosjanom? O wpływie takiej, ewentualnej, decyzji na gospodarczą suwerenność i bezpieczeństwo energetyczne Polski?

– Wydaje się, że współcześni Polacy nie lubią merytorycznych dyskusji i coraz bardziej wolą „zabawiać się na śmierć”…

– Są i tacy. I to jest bardzo na rękę rządzącym politykom, którzy mogą robić, co uznają za słuszne, zgodne z oczekiwaniami potężnych grup interesu. Szersza dyskusja byłaby nie po ich myśli. Wiemy przecież, że większość Polaków nie chce sprzedaży „narodowych sreber”: lasów, banków, wielkich firm z branży paliwowo-energetycznej. Jeśli w tych sprawach nie toczy się szeroka debata – to musi martwić. Gorzej: rezygnując z kontroli polityki rządu, media ze szczególną energią nadzorują opozycję. Dochodzi przy tym do takich absurdów, jak odpytywanie przez dziennikarzy Jana Krzysztofa Bieleckiego (szefa Rady Gospodarczej przy premierze) nie o przyszłość PKO BP, a o… sytuację w PiS, w tym o stan ducha Jarosława Kaczyńskiego.

– Czy odwrócenie tego procesu psucia się demokracji jest możliwe?

– W trzech przypadkach. Po pierwsze, gdy samoograniczy się obóz władzy. Ten mechanizm jednak nie działa. Rządząca partia oddaje część pola swych potencjalnych wpływów półopozycji z lewicy, a nie głównemu konkurentowi z prawicy. Drugą możliwością jest pluralizacja mediów. Ten mechanizm jednak też nie działa. Jest odwrotnie: postępuje ujednolicanie ich linii. Najświeższy przykład to przygotowywana pacyfikacja dziennika „Rzeczpospolita”. Wyjątki dotyczą – znowu – obozu lewicowego. Trzecim wyjściem jest uaktywnienie się marginalizowanej części społeczeństwa. To może się stać w czasie wyborów, może też – przy okazji innego szczególnego zdarzenia.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...