Szaleństwo van Gogha

Życie duchowe 65/2011 Życie duchowe 65/2011

Twórczość van Gogha, która nie wpisywała się w oczekiwania mu współczesnych, nie zapewniła mu środków do życia. Powszechnie znany jest fakt, że utrzymywał się dzięki pomocy silnie związanego z nim młodszego brata Theo, który zajmował się handlem dziełami sztuki

 

Za życia artysty obrazów tych nikt nie kupił. On jednak żywił przekonanie, że kiedyś, za sprawą tanich reprodukcji zagoszczą w domach nawet biedaków. W tym zresztą widział w ogóle misję sztuki. Uważał, że należy ją tworzyć ze świadomością, że dzieła sztuki będą mogły dzięki wspomnianym reprodukcjom rozjaśnić wnętrza najbardziej nawet ubogich domostw, przynosząc ich mieszkańcom nie tylko element wartościowego piękna w postaci wysmakowanej estetyki, kompozycji barw i kształtów, ale także dając nadzieję na lepsze jutro.

Była więc w tym wizja wybiegająca daleko poza ramy epoki. Ponieważ ani konstytuujący się w tym czasie impresjonizm, który koncentrował się na uchwyceniu wrażeń świetlnych, ani spokrewniony z nim pointylizm, ani późniejszy o dwadzieścia lat kubizm ze swymi eksperymentami rozszczepiania formy czy inne również eksperymentujące na formie kierunki malarstwa, łącznie z tymi, które próbowały adaptować nowinki z zakresu ówczesnej techniki, nie miały w swoim zamyśle tak szlachetnych pobudek jak twórczość van Gogha. Oczywiście na przełomie XIX i XX wieku pojawiły się trendy nowatorskie, wręcz rewolucyjne, ale ich więź ze społeczeństwem polegała jedynie na dialogu z gustami warstw elitarnych.

Warto w tym kontekście wspomnieć zdroworozsądkowe spojrzenie na kwestię znaczenia sztuki dla ludzi ubogich polskiego poety Cypriana Kamila Norwida. W traktacie o sztuce Promethidion zaznacza on, że choć należy ona do najwyższych wartości, to ubogim trzeba jednak najpierw dać chleb. W sytuacji ubóstwa materialnego jest on bowiem ważniejszy. Twierdzenie to najprawdopodobniej nie znalazłoby uznania Vincenta van Gogha.

Tak jak jego sztuka nie znajdowała w pełni uznania nawet w oczach zaprzyjaźnionego z nim Gauguina. Lubiący zaznaczać ciemne kontury, tworzący obrazy na podstawie własnej wyobraźni, choć rzecz jasna „żywiącej” się naturą, Gauguin nie doceniał koncepcji sztuki van Gogha, dla którego podstawę stanowił bezpośredni kontakt z przyrodą. Zresztą to właśnie nieporozumienia na tle poglądów doprowadziły do feralnego zdarzenia 23 grudnia 1888 roku, kiedy po sprzeczce z Gauguinem Vincent obciął sobie fragment ucha. Po tym wydarzeniu Gauguin natychmiast opuścił wynajmowany przez Vincenta tak zwany żółty dom w Arles, gdzie przez parę miesięcy malarze próbowali stworzyć rodzaj wspólnoty artystycznej. Na marginesie, dziś nie wyklucza się wersji, że van Gogha okaleczył w trakcie owej sprzeczki Gauguin, a Vincent wziął winę na siebie, by uchronić przyjaciela przed więzieniem.

Zapatrzenie van Gogha w naturę i pejzaż, niewiarygodna wręcz wrażliwość na świetlistość barw i piękno istniejących w przyrodzie kontrastów połączyły się u niego z głębokim pragnieniem przekazania widzom bogactwa przeżyć, jakie wywoływały w jego duszy. Przykładem tego są Wierzby w czasie zachodu słońca oraz Most zwodzony w Arles, a przede wszystkim wspomniana wcześniej Gwiaździsta noc nad Rodanem. Srebrzyste punkty zdają się tam nieustannie zataczać kręgi na granatowym nieboskłonie. Podobnie fascynujące są gwiazdy w obrazie Kawiarnia nocą. Ukazane na niebie kontrastującym z oranżowo-żółtym światłem wypełniającym zadaszenie nad stolikami zdają się tonąć w aurze tajemniczości.

Jeszcze głębszy, a zarazem wiele mówiący kontrast wypełnia Pole pszenicy z krukami. Dojrzałe kłosy osiągają tu barwę złota. W ich falowaniu pod wpływem podmuchów wiatru wydaje się drzemać ogromna życiodajna siła. Jednak monolit nieba, którego granat ponuro podkreślają sylwetki czarnych ptaków, przywodzi na myśl ciężkie wrota. Wrota, które już nigdy nie otworzą swoich podwoi. Nie ma nadziei, że kiedykolwiek jeszcze ukaże się rozległy horyzont, znad którego rozpościerałyby się słoneczne promienie. Powstałe w 1890 roku płótno stanowi jedno z ostatnich dokonań malarza. Krajobraz z jak skała nieprzeniknionym niebem, wypełniony barwą żółtą i niebieską – ulubionymi kolorami van Gogha, a zarazem dominującymi w krajobrazie Bretonii, gdzie leży Arles – to jakby proroctwo geniusza na temat własnego życia. W korespondencji do swojego brata Theo Vincent zwierzał się, że brak mu wizji przyszłości i że jego twórczość wyczerpuje się. Miał więc przeczucie bliskiego artystycznego wypalenia, którego przyczyną – trudno dziś jednak stwierdzić, czy decydującą – mógł być zły stan zdrowia.

W ostatnich dwóch latach życia artysta malował dwa obrazy dziennie, czasem więcej. Intensywnością dokonań przywołuje to na myśl geniusz Mozarta. Tempo, jakiemu poddał się Vincent van Gogh, wyczerpywało jego siły, ale – jak się wydaje – ów szaleńczy wyścig artysta wygrał. Zrealizował bowiem maksimum tego, co czuł, że jest w stanie dać potomności. Mając świadomość kresu swych możliwości, żyjąc w obliczu przeczuwanego ataku choroby, 27 lipca 1890 roku decyduje się na samobójczy strzał. Dwa dni później umiera w Auvers-sur-Oise we Francji, gdzie pod opieką doktora Gacheta spędził ostatnie miesiące. Tu przeżył nadzieję na wyzdrowienie i tu ostatecznie ją porzucił.

Monika Skarżyńska (ur. 1968), historyk sztuki, dziennikarka. Publikuje między innymi na łamach „Niedzieli”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...