Stan podgorączkowy

Tygodnik Powszechny 20/2011 Tygodnik Powszechny 20/2011

Tezę o narodzinach herezji smoleńskiej można włożyć między bajki. Owszem, skończył się złoty czas, ale czarne scenariusze nie muszą się ziścić.



Kilka miesięcy po śmierci Jana Pawła II usłyszałem od jednego z krakowskich księży, że był pod wielkim wrażeniem tłumu liczącego ponad milion, głównie młodych ludzi, którzy zebrali się na Błoniach, by modlić się za zmarłego Papieża. Gdy jednak przyszła pora Komunii, do sakramentu przystąpiło stosunkowo niewielu. Ksiądz był rozczarowany. Opowiedział o tym kard. Franciszkowi Macharskiemu, gdy metropolita wrócił z Rzymu już po konklawe.

Kardynał powiedział: – Widzisz, jacy są wspaniali. Chociaż tamtego dnia wszystko pchało ich do tego, by przyjąć Komunię, oparli się pokusie. Bo oni wciąż szanują Boga i rozumieją, że bez spowiedzi dopuściliby się świętokradztwa.

Jeden z najwybitniejszych socjologów religii, ks. prof. Paul Zulehner, twierdzi, że właśnie w tym kierunku mogą się rozwijać społeczeństwa dotychczas tradycyjnie katolickie. W czasach, gdy kwitnie indywidualizm, a zarazem nasila się niechęć do wszelkich instytucji, rosnąć będą zastępy tzw. sympatyków katolicyzmu czy chrześcijaństwa.

Jaki mamy pomysł, by na nowo dotrzeć do tych, którzy płakali po Papieżu, kilka razy w roku szczerze modlą się w głębi serca, ale od kilku lat nie byli u spowiedzi? Jak chociażby podtrzymać z nimi wspomnianą więź sympatii? Czy pokażemy im chrześcijaństwo jako marsz z pochodniami w obronie krzyża, który jeden z jego żarliwych obrońców nazywał substytutem pomnika? A może po prostu wzgardzimy nimi, bo uznamy, że krążą po zbyt odległych orbitach, i tym samym zmarnujemy wciąż przecież działającą, choć może i słabą siłę przyciągającą ich ku słońcu?

Od razu uprzedzam głosy krytyki, jakobym ulegał podszeptom relatywizmu i chciał zmienić Kościół w hipermarket, gdzie dowolnie można przebierać w dogmatach i przykazaniach. To fałszywy zarzut – doskonale rozumiem i akceptuję, że kto chce w pełni być w Kościele, przede wszystkim uczestniczyć w jego życiu sakramentalnym, przyjmuje na siebie określone zobowiązania. Odnoszę jednak wrażenie, że – jak pisał ks. Józef Tischner – słowa o dobrym czy prawdziwym katoliku padały kiedyś z reguły jako wezwanie, byśmy stawali się lepsi i zbliżali do świętości. Dziś służą natomiast wykluczaniu, piętnowaniu i rozliczaniu bliźnich.

Inaczej mówiąc, szczęśliwsze byłoby, gdyby dzień Sądu zastał nas wśród celników niż w elitarnym klubie faryzeuszy.

Ogniki na mokradłach

„Polska jest dziś krajem ludzi w stanie podgorączkowym. Nie ma sprawy, która by nie wzniecała płomienia. Patrząc w polski krajobraz, widzę coś w rodzaju tysiąca ogników na mokradłach. Za każdym światełkiem kryje się człowiek, a niekiedy nawet grupa ludzi”. Kto i kiedy napisał te słowa? Jarosław Marek Rymkiewicz tuż po katastrofie pod Smoleńskiem, dając wyraz wierze w oddolne narodowe przebudzenie? A może Adam Michnik, który obawia się rozpalonych w Polakach emocji? Ktokolwiek miałby być autorem, co do jednego będziemy chyba zgodni – zacytowane słowa dobrze pokazują Polskę roku 2011.

Kłopot w tym, że opisują w lata 90. Ich autorem jest ks. Tischner, którego warto dziś czytać, bo niemal wszystkie jego diagnozy, dotyczące schorzeń dręczących polskiego ducha, są aktualne. Wszystko już było, chwała filozofowi, a nam – wstyd.

Tischner nie byłby jednak sobą, gdyby nie starał się zrozumieć, zamiast wydawać wyroki. Tę jego postawę dobrze ilustrują dalsze zdania z książki „Nieszczęsny dar wolności”: „Staram się zrozumieć, lepiej pojąć. Co wznieca ten płomień? Co właściwie się pali? Czy słoma płonie, czy węgieł domu? Jeśli wszystko to jest słomianym ogniem, to nie warto się zastanawiać. A jeśli płonie węgieł domu, to znaczy, że wkraczamy w ważny okres naszej historii”.

Po wakacjach czeka nas kolejna, być może najbardziej brutalna kampania w historii III RP. Czy Kościół doleje oliwy do ognia, czy wyleje oliwę na wzburzone fale? Czy w ogóle może kogokolwiek jednać, skoro sam jest polityką podzielony?

Nie musi się ziścić czarny scenariusz. Dobrym sygnałem był list Episkopatu przed beatyfikacją Jana Pawła II, w którym hierarchowie ostrzegali, że polskie życie publiczne charakteryzuje się „chroniczną niechęcią i nieżyczliwością, nieposzanowaniem poglądów ludzi inaczej myślących i w konsekwencji marnowaniem energii”. I apelowali: „Niech ewangeliczne wezwanie do przebaczenia i pojednania stanie się programem wszystkich polityków”.

Zadaniem Kościoła w najbliższych miesiącach jest właśnie przygasić ogniki na mokradłach i wykazywać, kiedy płonie tylko słoma, a kiedy ogień zajął już węgieł domu. Wtedy przycichnie szaleństwo i będziemy mogli się zająć tym, co naprawdę ważne. Bo – jak pisał ks. Tischner – byłoby fatalnie, gdyby „cała dyskusja o polskiej wierze zaczynała i kończyła się dreptaniem wśród politycznych opłotków”.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...