Najfajniejszy w całym pomyśle na polską prezydencję wydaje się jej graficzny logotyp. Choć i on znalazł się w ogniu krytyki, jako „takie nie wiadomo co”. No, ale ten przynajmniej wzbudza jakieś emocje.
1 lipca Polska obejmuje po raz pierwszy w historii półroczne rotacyjne przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, czyli, mówiąc prościej, kierownictwo nad całą Unią.
Jaka to będzie prezydencja w sensie technicznym? Bliższa ambitnej i dynamicznej prezydencji szwedzkiej, czy raczej wycofana i ograniczona do doraźnego administrowania, niczym prezydencja belgijska? A może podobna do, z pozoru mało efektownej, ale skupionej na ważnych cywilizacyjnych problemach, prezydencji węgierskiej?
Lizbona i trójki klasowe
Jeszcze do niedawna powiedziałbym zapewne, że unijna prezydencja to władza, wpływy i prestiż. Stara brukselska formuła głosi wszak, że „państwo przewodniczące Radzie UE nadaje kierunek polityczny Unii”. Teraz jednak, po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, ostał nam się głównie prestiż. Słusznie podsumował to jeden z prasowych komentatorów, stwierdzając, że lizboński dokument „odebrał nam szoł”. Nie dane więc nam będzie zobaczyć polskiego premiera w roli przewodniczącego obrad unijnych włodarzy. Tę funkcję zgodnie z nowym traktatem pełni dziś przewodniczący Rady Europejskiej. Nie bez przyczyny obecny szef tego organu, Belg Herman Van Rompuy, nazywany bywa „prezydentem UE”.
Nie mamy także raczej szans na realizację jakiegoś autorskiego programu polityki zagranicznej Unii. W tym przypadku dokument lizboński wprowadził dodatkową „czapę” w postaci stanowiska Wysokiego Przedstawiciela ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa. I to on przejął większość kompetencji prezydencji w zakresie polityki zewnętrznej.
Wreszcie, trzeba także podkreślić, że nasza prezydencja nie będzie całkowicie samodzielna. To w pewnej mierze raczej trójprezydencja, rozciągnięta na okres 1,5 roku. Naszymi partnerami będą kraje, które przejmą po nas kierownictwo w UE: Dania, a po niej Cypr. Taki jest kolejny efekt zapisów traktatu lizbońskiego, przewidującego wprowadzenie strategii tria prezydencyjnego. Z grubsza rzec biorąc, chodzi o to, aby kolejne prezydencje następowały po sobie w sposób skoordynowany i płynny, a sprawy już rozpoczęte mogły być kontynuowane przez nowe kierownictwo.
Przy wszystkich tych ograniczeniach krajowa prezydencja ma jednak nadal całkiem sporo do powiedzenie na forum Unii: może przygotowywać grunt pod przyszłe unijne projekty, lobbować w ważnych dla siebie kwestiach albo inicjować debaty w sprawach, które nie były do tej pory w wystarczający sposób poruszane. Tak właśnie zrobili Węgrzy, wykorzystując czas swojej prezydencji do rozpoczęcia dyskusji na temat polityki prorodzinnej Unii.
Reżim 28
Najwięcej informacji na temat polskiej prezydencji dostarcza nam analiza przyjętych przez rząd priorytetów i celów przewodnictwa Polski w Radzie Unii Europejskiej. Nie jest to rzecz jasna zbiór żelaznych, nieprzekraczalnych zasad – możliwe są tutaj pewne modyfikacje – ale co do istoty, nie powinniśmy spodziewać się większych odchyleń od przyjętych założeń.
Pierwszy cel polskiej prezydencji brzmi: „integracja europejska jako źródło wzrostu gospodarczego”. No tak, ale jak tu mówić o wzroście w czasach powszechnej recesji gospodarczej i dramatycznego kryzysu strefy euro? Już dziś wiadomo przecież, że średni wzrost gospodarczy w Unii nie przekroczy 2 proc. PKB. Trudno także przewidzieć, co stanie się z na poły zbankrutowanymi państwami członkowskimi z południa Europy, walczącymi desperacko o wyhamowanie deficytu budżetowego i ograniczenie zadłużenia publicznego.
Pomysł polskiego rządu na „wypracowanie modelu wzrostu” to przede wszystkim postawienie na rozwój unijnego rynku wewnętrznego (zwłaszcza budowę rynku usług elektronicznych), wykorzystanie unijnego budżetu do wspierania konkurencyjności europejskiej gospodarki oraz otwieranie nowych rynków zbytu dla UE. W tym ostatnim przypadku kluczowe mogą okazać się negocjacje handlowe z Kanadą i Indiami.
Ambitnym celem jest zwłaszcza praca nad tzw. 28 reżimem prawnym, czyli wspólnym systemem prawnym dla pół miliarda unijnych konsumentów, mającym doprowadzić do uproszczenia transakcji internetowych i zniesienia barier prawnych w sieci. To ważne, bo do tej pory 60 proc. usług elektronicznych w obrocie transgranicznym (czyli pomiędzy różnymi państwami) kończyło się niepowodzeniem.
Kluczowe znaczenie dla Polski ma jednak przede wszystkim pilnowanie obecnego kształtu polityki spójności, której zadaniem jest wyrównywanie poziomu życia w całej Unii Europejskiej. Innymi słowy, chodzi o obronę spójności przed zakusami unijnych „płatników netto”, chcących zmniejszyć swój finansowy udział w likwidowaniu regionów unijnej biedy.
„Będziemy przekonywali naszych partnerów z UE do podtrzymania i wzmacniania polityki spójności. (…) To nie tylko wielkie pieniądze dla państw, które z niej korzystają, ale także oczywisty interes UE jako całej organizacji” – mówił premier Donald Tusk podczas prezentacji priorytetów polskiego przewodnictwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.