Aż 44 małe wyspy oraz trzy inne fragmenty wielkich wysp – Uznam, Wolin i Karsibór – oto dumne Świnoujście. Naszą wakacyjną podróż zaczynamy od najbardziej na północny zachód wysuniętej polskiej gminy.
Gdy dotarłem do najbardziej na północny zachód położonej polskiej gminy, przywitały mnie strzeliste sześciorejowe maszty wystrzelające w przestworza, łącząc optycznie niebo ze stalowoniebieską, morską taflą. To jacht „Fryderyk Chopin”, który po ponad ośmiu miesiącach nieobecności przybił znów do portu w Świnoujściu. Niedługo miał tu zagościć, bowiem spieszno mu było do portu w Szczecinie, gdzie na drugi dzień, 1 lipca, symbolicznie „uczcił” rozpoczęcie polskiej prezydencji w Unii Europejskiej.
Górne wrażenia
Maszty wysokie na 37 m wydawały się niebotycznie długie. Jednak trochę później miało się okazać, że przegrywają konkurencję ze zbudowanym z pięknych ceramicznych cegieł kolosem. Wzniesiona jeszcze w 1858 r. świnoujska latarnia morska liczy aż 68 metrów wysokości. Aby wspiąć się na jej szczyt, trzeba pokonać 324 kręte schody. Ale warto: z górnej galerii wysmukłej latarni rozciąga się urzekający widok. Spoglądając na północny zachód, w stronę Niemiec, najpierw widzimy świnoujską plażę, później stare cesarskie kąpieliska: Bansin i Zinowitz oraz Ahlbeck i Heringsdorf, a w tle malowniczo bieli się klifami wyspa Greifswalder Oie, czyli Święty Ostrów. Uroki tej niemieckiej wyspy doceniali w przeszłości tacy wrażliwcy, jak choćby autor Czarodziejskiej Góry i Buddebrooków Tomasz Mann. Z miejscem tym wiązał zgoła odmienne plany i nadzieje jeszcze zupełnie kto inny. Z rozkazu Hitlera w latach 1937–1945 na Wyspie Greifswaldzkiej przeprowadzano militarne eksperymenty z wystrzelaniem rakiet typu: A3, A5 i V2. Dziś niczego groźnego na wyspie już nie ma. Chociaż ruiny nazistowskich bunkrów, z których obserwowano trajektorię lotów rakiet, istnieją nadal na tym malowniczym skrawku ziemi pośród wód, porośniętych czosnkiem niedźwiedzim, wydmuchrzycą piaskową, honkenią i mikołajkiem nadmorskim.
Obracam głowę, zerkając na północny wschód. Widok tak zapiera dech w piersi, że wydaje się, iż ujrzę całe polskie Wybrzeże aż do Helu. Przede mną jednak tylko pobliskie plaże, Fort Gerharda i wstęga lasów wijąca się przez Międzyzdroje aż po klify Wolińskiego Parku Narodowego.
Gdy z żalem opuszczam latarnię, zauważam, że wieża obudowana jest dwupiętrowymi, czerwonoceglanymi budynkami. – Tutaj znajdują się urządzenia radiolatarni – mówi mi uprzejmie ktoś z obsługi – ale kiedyś mieszkali tu latarnicy wraz z rodzinami, dbając o to, by światła latarni nie zgasły. Mająca już 153 lata staruszka latarnia jest niewątpliwą atrakcją Świnoujścia, tym bardziej że bilet wstępu na galerię wysokościowych wrażeń kosztuje zaledwie kilka złotych. Nie dziwi więc, że latem po stromych schodkach, które i ja przemierzyłem, śladem dawnych latarników wspinają się tysiące turystów.
Młyn nad morzem
Latarni nie należy pomylić z innym wysmukłym obiektem, będącym również symbolem Świnoujścia. Stawa „Młyny” to znak nawigacyjny w kształcie wiatraka. Jego fizjonomia jest tak charakterystyczna, że „wiatrak” znalazł się nawet w oficjalnym logo miasta. Stawa stoi na końcu kamiennego Falochronu Zachodniego o długości ok. 350 m, wybudowanego jeszcze w latach 1818–1823. Falochron wieńczy plażę po stronie wyspy Uznam. Po przeciwnej stronie położony jest z kolei Falochron Wschodni – ciągnący się w prawobrzeżnej części miasta, na wyspie Wolin. Jest to najdłuższy falochron kamienny w Europie, wcięty na długość przeszło 1400 m w głąb morza. To właśnie tam, pomiędzy falochronami uchodzi do morza rzeka Świna. To „Świny ujście” dało początek genialnie prostej etymologii nazwy miasta.
Po świnoujskich falochronach przechadzają się setki turystów. Zakochani podziwiają zachody słońca, niektórzy potrafią doczekać przeciwstawnego spektaklu natury, jakim jest wyjątkowo urzekający w tym miejscu wschód słońca. Konkuruje z nim, i o świcie tę konkurencję przegrywa, pulsujące światło, które zsynchronizowane jest z drugim światłem - usytuowanym na szczycie, nieopodal położonego nabieżnika. Oba światła położone w linii prostej stanowią odniesienie nawigacyjne dla ruchu morskiego.
O świnoujskim „wiatraku”, młynarzu i Alicji – żonie marynarza – krąży także starodawna legenda. Czytamy ją w materiałach promocyjnych miasta: „Gdy Świnoujście stało się miastem portowym, jego mieszkańcy zaczęli pracować na statkach, wypływając na długie rejsy. Żony czekały na marynarzy, którzy wracali wyczerpani i postarzali. Jedna z nich, Alicja, zrozpaczona wyglądem swojego ukochanego Krzysztofa poszła w nocy nad brzeg morza i płakała. Tajemniczy głos kazał jej szukać ratunku w stojącym za nią wiatraku, z którego wyszedł stary młynarz. Kazał on przyjść Alicji następnego dnia wraz z mężem; wówczas polecił okładać go błotem, zażywać kąpieli w morzu i spacerować. Tydzień później zabrał go do wiatraka. Po pewnym czasie mąż Alicji wyszedł z wnętrza odmłodniały. Wiatrak szybko zaczęli odwiedzać także i inni marynarze. Gdy jednak umarł stary młynarz, okazało się, że nikt nie zna sekretów jego zabiegów, a mechanizm wiatraka stanął. Mimo to spragnieni odmłodzenia ludzie nadal przybywali – i przybywają także dziś – do Świnoujścia, by okładać się błotem, pływać i spacerować”. Tak zrodziła się też zapewne uzdrowiskowa tradycja Świnoujścia.
Statek świadkiem miłości
Ci z kuracjuszy, którzy w wakacyjnym czasie nie chcą zapominać o Panu Bogu, odwiedzają między innymi XVIII-wieczny kościół pw. Chrystusa Króla. Wzniesiono go na miejscu wcześniejszej, gotyckiej świątyni. Kościół mieści się w samym środku lewobrzeżnej części Świnoujścia, na wyspie Uznam przy pl. Kościelnym i jest świątynią parafialną. We wnętrzu kościoła znajdują się m.in. zabytkowe 31-rejestrowe organy Steinmeyera z Getyngi z 1840 r. o solidnym, romantycznym brzmieniu. To na nich od 12 lat koncertują organiści podczas Świnoujskich Wieczorów Organowych. Zaskoczyć nas może zabytkowy drewniany model statku. Wystawiona w świątyni miniatura korwety pochodzi z 1814 r. i została podarowana przez szypra Christiana Heinsa, który właśnie w Świnoujściu odnalazł miłość swojego życia. Jej nazwisko znamy do dziś: Hanna Charlotta Dorotea Wagner. Zakochani właśnie w tym kościele wzięli ślub, a 37-letni pan młody (wybranka, jak podają zachowane księgi parafialne, była o 15 lat młodsza) zostawił jako pamiątkę model statku, który jeszcze dziś cieszy oko turystów, przypominając o tamtej miłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.