Nad wierszami Julii Hartwig...
Na moją lekturę tego wiersza nakłada się przeżycie związane z wizytą w Muzeum Holokaustu w Yad Vashem. Zaczyna się od filmu prezentującego sceny z życia wspólnot żydowskich w Europie z czasów sprzed Zagłady. A potem kilkadziesiąt sal dokumentacji, która odbiera zdolność mówienia. Ostatnim etapem jest wyjście na taras z panoramą na góry i współczesne osiedla izraelskie. Zamysł architekta polega na tym, aby przekazać ideę, że skazany na zagładę naród żydowski, ocalał i ma swoją przyszłość. Mimo że rozumiem sens przesłania, nie ma ono wystarczającej siły naoczności. Trzeba zejść z tego tarasu i zanurzyć się w tłumie jerozolimskiej ulicy. Albo przypomnieć sobie wiersz Julii Hartwig ewokujący „moment ukojenia” doznanego w Nowym Jorku. Moment ukojenia nieosiągalny dla mieszkańców Lublina i Warszawy, dopóki patrzą na swe miasta, w których obok nowego życia istnieją widma miast wymordowanych. W Elegii lubelskiej pisała:
Odwróćcie wzrok ode mnie bramy mojego miasta
bramy miejskie żarłoczne bramy
przez które uszło życie z tych ciemnych uliczek
O wieże rodzinnego miasta
goniłyście mnie po świecie groziły
nic wam nie jestem winna nieczułe olbrzymy
które przetrwałyście nie uroniwszy ani jednej łzy
nad miastem mojego dzieciństwa
Klucz
Nad poezją Julii Hartwig unoszą się obłoki. Ten poetycki dukt rozciąga się od Sępa Sarzyńskiego, parafrazującego zresztą Horacego, poprzez Liryki lozańskie, aż do Miłosza. Julia Hartwig przedstawia obłoki zapatrzona w nie z podobną fascynacją, jak czynił to jej brat Edward Hartwig w swych fotografiach. Krajobraz z obłokami ma jakąś nieutracalną pełnię. „Zapewniam cię jedynie na co możesz jeszcze liczyć / to te obłoki / Więc może do nich właśnie powracasz” (Wiersze wybrane, s. 288). „A nas wszystkich zagarnia/ rajski poszum Obłoków Debussy’ego/ płynących nad koncertową salą” (Wiersze wybrane, s. 389). Poetyckie uniwersum obejmuje świat przyrody i świat kultury. Bohaterami wierszy są rośliny, a zwłaszcza kwiaty i drzewa, rzadziej fauna, poeci i ich wiersze, malarze i ich obrazy, słuchane utwory muzyczne, przyjaciele i zwykli ludzie z ulicy, ze sklepów i restauracji, krajobrazy miejskie, górskie i nadmorskie, a także widziane z pociągu. Poetka nie przestaje wpatrywać się w urodę i kruchość istnienia.
Julia Hartwig wiele zawdzięcza malarstwu. Zna je znakomicie. Długie pobyty w Paryżu pozwalały niemal na co dzień obcować z impresjonistami. To nie przypadek, że przeniosła z poezji francuskiej na grunt poezji polskiej gatunek poematu prozą. Aby je napisać, konieczna była wyjątkowa uwaga, a to więcej niż zmysł obserwacji, i czułość dla bogactwa form świata, chłonność koloru, światła i linii. Pomocna okazała się umiejętność układania zdań i mówienia, jak zauważa Miłosz, równym głosem, aby oddać niepowtarzalną fakturę świata. Jest to poezja, nawet być może wbrew sobie, metafizyczna.
W eseju Alaina Besançona U źródeł współczesnego obrazoburstwa odnajduję klucz do metafizycznego sensu wierszy Julii Hartwig. Uważa on, że sztuka nowych czasów pod wpływem filozoficznego idealizmu utraciła pragnienie zajmowania się widzialnym światem i wybrała drogę na skróty – do świata niewidzialnego. Nie da się przedstawić nieba bez próby pokazania ziemi. Inną drogą poszli malarze francuscy wierni widzialnemu – jak chciałby Kant, jedynie fenomenalnemu – światu. „Faktem jest – pisze Besançon – że malarze francuscy, od Delacroix po impresjonistów, nie dali sobie narzucić jarzma geniuszu i wzniosłości. Pozostali wierni innej estetyce – tej, w której liczy się oko i ręka”. Estetyka ta nie szuka na siłę śladów boskości, nie epatuje epifaniami w każdym obrazie i w każdym wierszu. Jest oszczędna i powściągliwa, ale nie zamknięta na autentyczną epifanię w kulturze. „Jeśli szuka się tylko samego Boga, traci się ziemię i Bóg się chowa. Jeśli ma się na celu również ziemię, a nawet tylko ziemię – twierdzi Besançon – jest szansa, że Bóg się objawi”.
Czy nie to samo mówi Julia Hartwig?
Jak uniknąć zakłamania codziennej mowy
w której tyle jest panaboga
tyle litanii kierowanych przez ludzi i do ludzi
tyle odziedziczonych po praprzodkach
modlitewnych zawołań
w sąsiedztwie bluzgów i złorzeczeń
Gdy tak stoi zapatrzona w blask na wodzie
przelatująca nad jej głową mewa śmieszka
wzbija się właśnie w górę ku niebu
gdzie jest też jezioro
jezioro
jezioro
(Wiersze wybrane, s. 449)
Alfred Marek Wierzbicki – ur. 1957. Duchowny archidiecezji lubelskiej, filozof i poeta. Profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, od 2006 r. dyrektor Instytutu Jana Pawła II KUL i redaktor naczelny kwartalnika „Ethos”. Prorektor Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie, dyrektor diecezjalnego Centrum Dialogu Katolicko-Żydowskiego, członek Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem Konferencji Episkopatu Polski, w latach 2004-2011 wikariusz biskupi ds. kultury. Autor wielu publikacji naukowych, książek eseistycznych i sześciu tomików wierszy. Ostatnio wydał książkę Polska Jana Pawła II. Mieszka w Lublinie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.